wtorek, 28 lipca 2020

ELIZA SARNACKA-MAHONEY, MAJA ORETY


Mała pani Holmes na tropie


Gdybym miała znów kilkanaście lat, chciaabym zaprzyjaźnić się z Mają Orety. Dlaczego? Bo jedyną dziewczynką, z którą chciałam się kolegować w czasach mojego dzieciństwa był… Tomek, będącym na tropach Yeti. Na szczęście czasy się zmieniły i Eliza Sarnacka-Mahoney podarowała mi dziewczynkę, która nie beczy i nie da sobie w kaszę dmuchać. Chętnie podzielę się taką przyjaciółką z innymi. 
Maja Orety ma nie tylko dziwne nazwisko, ale też zakręconą rodzinę i magiczne sąsiedztwo. Maja mieszka w sąsiedztwie… elfów, które uwielbiają zabawę w chowanego. Do tego ma zupełnie zwyczajnie nazywającą się przyjaciółkę Weronikę i nauczycielkę, panią Orlicz, która w elfy nie wierzy. Niby nic, a jednak to właśnie stanie się punktem wyjścia do niezwykłego śledztwa, które nasza bohaterka przeprowadzi z wprawą Sherlocka Holmesa. 
Nazwisko potrafi bardzo wpływać na nasz charakter. Nawet jeśli okazuje się, że w przeszłości nasi przodkowie nazywali się zgoła inaczej. Moi na przykład stawiali pomiędzy „O” a „rety” apostrof, a „rety” też zapisywali inaczej, jak w języku obcym. A to dlatego, że faktycznie pochodzili z zagranicy. Wywodzili się z Irlandii, potem bardzo długo rezydowali w Szkocji, aż w końcu osiedlili się w Polsce na zaproszenie ostatniego króla. Niestety, urzędnicy w magistratach zrobili swoje, jak i z czasem zostaliśmy rodziną Orety.
Książka Elizy Sarnackiej-Mahoney, choć przeznaczona dla młodego czytelnika, pochłonęła mnie w całości. Inteligentna fabuła, giętki i plastyczny język narracji, komizm słowny i sytuacyjny, a także dyskretnie przemycony walor edukacyjny (chociażby dzięki przypisom wyjaśniającym zagadnienia czy to historyczne czy geograficzne), to wszystko sprawia, że z czystym sercem mogę polecić „Maję Orety” nie tylko córce, ale i jej mamie, a także babci. I choć bohaterek kobiecych (czy lepiej: dziewczęcych) jest więcej, to jest to także świetna lektura dla chłopców, którzy na pewno nie tylko nie będą mogli się oderwać od tej książki, ale także pokochają główną bohaterkę na tyle, żeby szukać w swoim otoczeniu takiej koleżanki. 
Babcia Antosia – o, przepraszam, Antonina! – jest najmądrzejszą osobą, jaką znam. Powiem wam w sekrecie, że choć bardzo kocham moją mamę, to większym zaufaniem darzę jednak babcię. Babcia patrzy na świat przez różowe okulary (opinia mamy) i uważa, że nigdy nie należy niczego zakładać z góry. Ani tego, że w piątek trzynastego musi wydarzyć się nieszczęście, ani że jeśli ryby generalnie nie mają głosu, to nie znaczy, że wśród ich trylionowej populacji żyjącej w morzach i oceanach nie znalazłaby się taka, z którą można by pogadać. 
Tę mądrą, ciepłą i dowcipną książkę uzupełniają idealnie oddające klimat „Mai Orety” rysunki Katarzyny Kołodziej, które cieszą oko czytelnika i wywołuje uśmiech przewracającego kartki. Mnie osobiście urzekły dlatego, że przypominały mi równie dowcipne rysunki, którymi sama z koleżankami upiększałam zeszyty podczas niezbyt ciekawych lekcji.
Jeśli jeszcze nie poznaliście „Mai Orety”, nie zwlekajcie z zapoznaniem się z tą niezwykłą dziewczynką. Dzięki niej uwierzycie nie tylko w elfy, ale też w to, że piątek trzynastego nie musi oznaczać nieszczęścia. Bo – jak mówi babcia Mai – nigdy nie należy niczego zakładać z góry.
TYTUŁ: MAJA ORETY
AUTOR: ELIZA SARNACKA-MAHONEY
RYSUNKI: KATARZYNA KOŁODZIEJ
WYDAWNICTWO: LITERATURA
ROK WYDANIA: 2020




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły