Jedzcie
kredę
Dobry ten „Kredziarz”. I to nie dlatego,
że serwuje nam historię, o której wcześniej nie słyszeliśmy (bo słyszeliśmy), ale
dlatego, że C. J. Tudor umie ją opowiedzieć. To trochę jak z bajkami – niby każdy
wie, o czym jest „Czerwony Kapturek”, ale tylko nieliczni są w stanie opisać to
tak, że włos się jeży na głowie. A pani Tudor to potrafi.
„Sekrety są jak
odbyty. Wszyscy je mamy, ale jedne są
brudniejsze od innych”. Może to niezbyt ładne porównanie, lecz za to czysta
prawda. Piątka dzieciaków, jedne zwłoki, tysiąc tajemnic – tak można by
streścić debiutancką powieść C. J. Tudor. Ile takich historii słyszeliśmy?
Dużo. Sam Stephen King opowiedział nam już kilka podobnych. Jednak „Kredziarz”
wygrywa z innymi analogicznymi książkami o paczce przyjaciół z prowincji, których
łączy mroczny sekret z dzieciństwa, i to nie tyle samą kryminalną opowieścią,
ile sposobem jej podania. Autorka doskonale oddaje klaustrofobiczną atmosferę
małego miasteczka, gdzie każdy zna każdego, ale niekoniecznie jego sekrety, i
udowadnia, że „dorosłość jest zwykłą iluzją”, bo każdy z nas – już jako dorosły
– wciąż nosi w sobie dziecięce traumy i marzenia, które nie zawsze dorastają. A
właściwie nigdy. Potwierdza też maksymę dr. House’a, że „wszyscy kłamią”, i to
bez wyjątków.
Eddie
Adams wiedzie spokojne nastoletnie życie w sennej mieścinie na południu Anglii.
Ma tatę, który powinien nosić garnitur i wychodzić rano do pracy, ale zamiast
tego siedzi przez cały dzień w szortach i gapi się w komputer, nazywając to „zleceniami”,
oraz mamę, która jest lekarzem i „pomaga kobietom w tarapatach”, cokolwiek to naprawdę
znaczy. I jak na nastolatka przystało, ma też paczkę przyjaciół, na którą
składa się cała galeria młodocianych osobowości: chłopczyca, bogaty goguś,
cwaniak i ciamajda. Chłopak przeżywa mniejsze i większe dramaty, choć w tym
wieku wszystko zwykle wydaje się za duże. Aż dochodzi do prawdziwej, tym razem
niewyolbrzymionej, tragedii, a nawet do dwóch. Do pierwszej – kiedy w wesołym
miasteczku zdarza się poważny wypadek, do drugiej – kiedy nasza patchworkowa piątka
znajduje w lesie zwłoki, do których doprowadzają ich – niczym podczas zabawy w
podchody – rysunki kredą. Wzorowane na takich, jakich przyjaciele używali zwykle
do przekazywania sobie informacji, bo – jak się domyślamy – w latach
osiemdziesiątych trudno było o smartfona.
Od tego momentu nic już nie będzie takie, jakie było. Ani teraz, ani
nigdy.
Akcja
toczy się dwutorowo: w latach osiemdziesiątych, kiedy to narratorem jest
kilkunastoletni Eddie, i w 2016 roku, gdy miejsce Eddiego zajmuje Ed
–czterdziestokilkuletni nauczyciel z problemem alkoholowym i koszmarami z
dzieciństwa. Razem z nim odbywamy „podróż w przeszłość. Ale tym razem nie do
słonecznej krainy przyjemnych wspomnień”. Kroczymy za to „mroczną ścieżką
zarośniętą plątaniną kłamstw i tajemnic (…) Drogą oznaczoną kredowymi
rysunkami”. Bo tajemniczy Kredziarz – koszmarne wspomnienie z dzieciństwa całej
piątki, ten sam, który doprowadził ich swoimi kredowymi bohomazami do zwłok,
znów daje o sobie znać. Konsekwentnie prowadzona podwójna linia czasowa może
stanowić dla autora nie lada wyzwanie, ale C. J. Tudor radzi sobie z nią
doskonale, nie gubiąc przy tym tempa. Płynnie przechodzimy z przeszłości do
teraźniejszości i na odwrót, idąc tropem kredowych rysunków, a przy okazji przyglądając
się lokalnemu kolorytowi miasteczka, które mogłoby być każdym miasteczkiem na
świecie. A właściwie każdą zamkniętą społecznością w dowolnym miejscu na kuli
ziemskiej. W końcu „prowincja to nie jest miejsce, tylko sposób myślenia”. Niewątpliwym
plusem „Kredziarza”, obok lekkiego, ale niepozbawionego pazura pióra C. J.
Tudor (które mamy okazję poznać dzięki bardzo dobremu przekładowi Piotra
Kalińskiego) i świetnie oddanej dusznej atmosfery sennej angielskiej mieściny,
jest ciekawie skonstruowana i pogłębiona psychologicznie postać głównego
bohatera, a zarazem narratora, który przekonuje się na własnej skórze, że „nie
zawsze definiują nas nasze osiągnięcia, bywa, że ważniejsze są zaniedbania. Nie
tyle kłamstwa, ile prawdy, które postanowiliśmy przemilczeć”. Udał się C. J.
Tudor Eddie, a jeszcze bardziej Ed. Udźwignął ciężar historii, autorka zaś sprostała
zadaniu kreacji wiarygodnej i nieoczywistej charakterologicznie postaci. Dzięki
temu mniej nas zajmuje, kto zabił, a bardziej to, jak zetknięcie ze zbrodnią wpływa
na dziecko, także na długo po tym, kiedy przestaje nim być. A dokładniej: na jego
pojmowanie prawdy i kłamstwa.
Choć
nie ze wszystkimi rozwiązaniami (zwłaszcza finałowymi) w „Kredziarzu” się
zgadzam, to jednak ostatnia scena pokazuje, że ta książka jest zdecydowanie czymś
więcej niż kolejną opowieścią z trupem w roli głównej (lub w tle), którą
zapomina się zaraz po zamknięciu. Mocny rys psychologiczny tego thrillera
sprawia, że będzie nam i siedział, i mieszał w głowie –
tak jak bohaterom tajemniczy Kredziarz. Polecam. Nawet jeśli nie będziecie mieć
po tej lekturze ust pełnych kredy, to przynajmniej będziecie czuć jej posmak na
długo po odłożeniu powieści.
I uważajcie na rysunki
kredą. Tak na wszelki wypadek.
AUTOR: C. J. TUDOR
PRZEKŁAD: PIOTR KALIŃSKI
TYTUŁ: KREDZIARZ
WYDAWNICTWO: CZARNA OWCA
ROK WYDANIA: 2018
Recenzja dla Szuflada.net
Będzie czytane. Jest u mnie na górze listy.
OdpowiedzUsuńPolecam! :)
OdpowiedzUsuńOstatnio wszędzie widzę tego "Kredziarza", ale to była pierwsza recenzja, którą przeczytałam. Myślę, że mogłam popełnić błąd czekając tak długo zanim zainteresowałam się tą książką. Zdecydowanie wciągam na listę do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto :) Osobiście zawsze szukam czegoś, co choć odrobinę jest inne niż większość. I takie książki staram się polecać :)
Usuń