niedziela, 28 stycznia 2018

C. J. TUDOR, KREDZIARZ

Jedzcie kredę
Dobry ten „Kredziarz”. I to nie dlatego, że serwuje nam historię, o której wcześniej nie słyszeliśmy (bo słyszeliśmy), ale dlatego, że C. J. Tudor umie ją opowiedzieć. To trochę jak z bajkami – niby każdy wie, o czym jest „Czerwony Kapturek”, ale tylko nieliczni są w stanie opisać to tak, że włos się jeży na głowie. A pani Tudor to potrafi.  

„Sekrety są jak odbyty. Wszyscy je mamy, ale jedne są brudniejsze od innych”. Może to niezbyt ładne porównanie, lecz za to czysta prawda. Piątka dzieciaków, jedne zwłoki, tysiąc tajemnic – tak można by streścić debiutancką powieść C. J. Tudor. Ile takich historii słyszeliśmy? Dużo. Sam Stephen King opowiedział nam już kilka podobnych. Jednak „Kredziarz” wygrywa z innymi analogicznymi książkami o paczce przyjaciół z prowincji, których łączy mroczny sekret z dzieciństwa, i to nie tyle samą kryminalną opowieścią, ile sposobem jej podania. Autorka doskonale oddaje klaustrofobiczną atmosferę małego miasteczka, gdzie każdy zna każdego, ale niekoniecznie jego sekrety, i udowadnia, że „dorosłość jest zwykłą iluzją”, bo każdy z nas – już jako dorosły – wciąż nosi w sobie dziecięce traumy i marzenia, które nie zawsze dorastają. A właściwie nigdy. Potwierdza też maksymę dr. House’a, że „wszyscy kłamią”, i to bez wyjątków.

Eddie Adams wiedzie spokojne nastoletnie życie w sennej mieścinie na południu Anglii. Ma tatę, który powinien nosić garnitur i wychodzić rano do pracy, ale zamiast tego siedzi przez cały dzień w szortach i gapi się w komputer, nazywając to „zleceniami”, oraz mamę, która jest lekarzem i „pomaga kobietom w tarapatach”, cokolwiek to naprawdę znaczy. I jak na nastolatka przystało, ma też paczkę przyjaciół, na którą składa się cała galeria młodocianych osobowości: chłopczyca, bogaty goguś, cwaniak i ciamajda. Chłopak przeżywa mniejsze i większe dramaty, choć w tym wieku wszystko zwykle wydaje się za duże. Aż dochodzi do prawdziwej, tym razem niewyolbrzymionej, tragedii, a nawet do dwóch. Do pierwszej – kiedy w wesołym miasteczku zdarza się poważny wypadek, do drugiej – kiedy nasza patchworkowa piątka znajduje w lesie zwłoki, do których doprowadzają ich – niczym podczas zabawy w podchody – rysunki kredą. Wzorowane na takich, jakich przyjaciele używali zwykle do przekazywania sobie informacji, bo – jak się domyślamy – w latach osiemdziesiątych trudno było o smartfona.  Od tego momentu nic już nie będzie takie, jakie było. Ani teraz, ani nigdy.

Akcja toczy się dwutorowo: w latach osiemdziesiątych, kiedy to narratorem jest kilkunastoletni Eddie, i w 2016 roku, gdy miejsce Eddiego zajmuje Ed –czterdziestokilkuletni nauczyciel z problemem alkoholowym i koszmarami z dzieciństwa. Razem z nim odbywamy „podróż w przeszłość. Ale tym razem nie do słonecznej krainy przyjemnych wspomnień”. Kroczymy za to „mroczną ścieżką zarośniętą plątaniną kłamstw i tajemnic (…) Drogą oznaczoną kredowymi rysunkami”. Bo tajemniczy Kredziarz – koszmarne wspomnienie z dzieciństwa całej piątki, ten sam, który doprowadził ich swoimi kredowymi bohomazami do zwłok, znów daje o sobie znać. Konsekwentnie prowadzona podwójna linia czasowa może stanowić dla autora nie lada wyzwanie, ale C. J. Tudor radzi sobie z nią doskonale, nie gubiąc przy tym tempa. Płynnie przechodzimy z przeszłości do teraźniejszości i na odwrót, idąc tropem kredowych rysunków, a przy okazji przyglądając się lokalnemu kolorytowi miasteczka, które mogłoby być każdym miasteczkiem na świecie. A właściwie każdą zamkniętą społecznością w dowolnym miejscu na kuli ziemskiej. W końcu „prowincja to nie jest miejsce, tylko sposób myślenia”. Niewątpliwym plusem „Kredziarza”, obok lekkiego, ale niepozbawionego pazura pióra C. J. Tudor (które mamy okazję poznać dzięki bardzo dobremu przekładowi Piotra Kalińskiego) i świetnie oddanej dusznej atmosfery sennej angielskiej mieściny, jest ciekawie skonstruowana i pogłębiona psychologicznie postać głównego bohatera, a zarazem narratora, który przekonuje się na własnej skórze, że „nie zawsze definiują nas nasze osiągnięcia, bywa, że ważniejsze są zaniedbania. Nie tyle kłamstwa, ile prawdy, które postanowiliśmy przemilczeć”. Udał się C. J. Tudor Eddie, a jeszcze bardziej Ed. Udźwignął ciężar historii, autorka zaś sprostała zadaniu kreacji wiarygodnej i nieoczywistej charakterologicznie postaci. Dzięki temu mniej nas zajmuje, kto zabił, a bardziej to, jak zetknięcie ze zbrodnią wpływa na dziecko, także na długo po tym, kiedy przestaje nim być. A dokładniej: na jego pojmowanie prawdy i kłamstwa.

Choć nie ze wszystkimi rozwiązaniami (zwłaszcza finałowymi) w „Kredziarzu” się zgadzam, to jednak ostatnia scena pokazuje, że ta książka jest zdecydowanie czymś więcej niż kolejną opowieścią z trupem w roli głównej (lub w tle), którą zapomina się zaraz po zamknięciu. Mocny rys psychologiczny tego thrillera sprawia, że będzie nam i siedział, i mieszał w głowie – tak jak bohaterom tajemniczy Kredziarz. Polecam. Nawet jeśli nie będziecie mieć po tej lekturze ust pełnych kredy, to przynajmniej będziecie czuć jej posmak na długo po odłożeniu powieści.

I uważajcie na rysunki kredą. Tak na wszelki wypadek. 

AUTOR: C. J. TUDOR
PRZEKŁAD: PIOTR KALIŃSKI
TYTUŁ: KREDZIARZ
WYDAWNICTWO: CZARNA OWCA
ROK WYDANIA: 2018

Recenzja dla Szuflada.net

4 komentarze:

  1. Będzie czytane. Jest u mnie na górze listy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio wszędzie widzę tego "Kredziarza", ale to była pierwsza recenzja, którą przeczytałam. Myślę, że mogłam popełnić błąd czekając tak długo zanim zainteresowałam się tą książką. Zdecydowanie wciągam na listę do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie warto :) Osobiście zawsze szukam czegoś, co choć odrobinę jest inne niż większość. I takie książki staram się polecać :)

      Usuń

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły