Boli mnie Viola Wein. Tak jak boli czas,
którego nie da się ani zatrzymać, ani cofnąć. Dawno nic mnie tak nie bolało,
jak Viola Wein. Wychyliłam „Kieliszek chleba” do dna i ostatniego okruszka. Do
teraz czuję cierpki posmak. Nie, nie książki. Życia.
Opowiadań
Violi Wein nie da się przeczytać w jeden wieczór, choć jest ich tylko pięć.
Dlaczego? Bo będziecie co chwilę wracać do tych zdań, smakować je, obracać na
języku, wypluwać i przeżuwać na nowo. A kiedy skończycie, będziecie jeszcze
długo czuć ich posmak, który na nowo rozbudzi wasz apetyt. Bo taką prozą nigdy nie
da się najeść do syta; ciągle wam będzie jej mało.
W
„Kieliszku chleba” Viola Wein po raz kolejny pisze o przeszłości, która
nierozerwalnie wiąże się z teraźniejszością. Bo historia lubi się powtarzać.
Chociaż… Czy historia naprawdę to lubi? Czy raczej ludzie tworzący historię
mają tak krótką pamięć albo brak im umiejętności uczenia się na błędach, że sami
ją powtarzają? A Viola Wein wie, co mówi. Nie należy – jak Irit Amiel czy Ida
Fink – do pokolenia tych polsko-izraelskich autorek, które przeżyły Zagładę i
brały udział w budowaniu nowej ojczyzny – Izraela, ale jej życiorys oddaje losy
polskich Żydów będących ofiarą Marca’68. Tych, którzy nie zdążyli zagrzać
miejsca w dopiero co odzyskanej ojczyźnie, bo okazało się, że nie są tam mile
widziani. Z kolei ziemia obiecana, czyli budowany przez poprzednie pokolenie
wygnanych Izrael okazał się krainą nie mlekiem i miodem płynącą, ale spływającą
krwią w następstwie konfliktu izraelsko-arabskiego. Na dodatek wyszło na jaw,
że dla każdego z przybywających z różnych stron świata wygnańców bycie Żydem
oznaczało coś zupełnie innego, wskutek czego w wielu z nich narastało poczucie
dojmującej bezdomności. I to nie tylko tej dosłownej.
I o
tym właśnie opowiada Viola Wein. O własnej, nie zawsze łatwej do jednoznacznego
ustalenia tożsamości. O mentalnej
bezdomności. O stanie, który najlepiej opisuje jej koleżanka po fachu Irit
Amiel, mówiąc, że „w życiu nie czuje się jak w domu”. Jednak u Violi Wein wszystkie
historie są najpierw ludzkie, dopiero potem żydowskie, a sama autorka daleka jest
od oceniania, bo dla niej wszyscy są do pewnego stopnia ofiarami: wojny, Zagłady,
Marca’68, konfliktu izraelsko-arabskiego albo po prostu dziejów. Dlatego w jej opowiadaniach
wciąż słychać nie tylko echa przeszłości, ale przede wszystkim chichot
historii, która zatacza koło, bo ludzie wciąż są ludźmi. I to w obydwu tego
słowa znaczeniach. Autorka zachowuje jednak dystans do własnej narracji.
Niczego nie sugeruje, ani nie narzuca, nie feruje żadnych wyroków. Pokazuje
jedynie, jak ważna jest przeszłość i pamięć o niej. Bohater „Adeli”, który
widzi w kurze inkarnacje swojej zmarłej żony, woli nie pamiętać przeszłości i
zalewać robaka, który co chwilę się w nim budzi, żeby gryźć wspomnieniami.
Bohater wybiera niepamięć na rzecz teraźniejszości, ale nie czyni go to
szczęśliwszym. Z kolei były żołnierz z opowiadania „Klient”, który dorastał w
ortodoksyjnej społeczności żydowskiej, a znalazł się nagle w „świecie wieprzowiny, wódki i rysunków
gołych kobiet porozwieszanych na ścianach schronów czy rowów ochronnych”
nie wymazuje niczego z pamięci. Potrafi też wznieść się ponad bolesne wspomnienia.
Na przykład kiedy przypomina sobie, jak przed zdobyciem Berlina przez przypadek
podziurawiono bak z samogonem i ucichła strzelania, a „przez kilka dni na tym odcinku
frontu był spokój”, bo tak czerwonoarmiści, jak i Niemcy zgodnie upili się sznapsem,
zapominając na chwilę o toczącej się wojnie.
„Kieliszek chleba” to nie tylko ujmujące prostotą historie. To także posty i oszczędny styl
w połączeniu z troską o szczegół, który to – każdy bez wyjątku – ma ogromne
znaczenie i sprawia, że każda z tych opowieści po równo urzeka i boli. Ale każda
inaczej. Przede wszystkim dlatego, że Viola Wein pisze surowo, nie korzystając
z żadnej nadarzającej się okazji do ckliwości, która mogłaby zafałszować odbiór
jej opowiadań. Jednocześnie jej styl jest tak przyjazny czytelnikowi, że
otwierając książkę, niemal od razu wchodzimy do pokoju, pełnego lekko
zakurzonych starych mebli, gdzie na ciężkim drewnianym stole stoją kruche ciasteczka
i szklanka herbaty na podstawku, a obok siedzi staruszka z sznurem żółtawych
pereł w srebrze na szyi.
Mottem
tego zbioru są słowa Yaira
Albega Weina: „Po
przyjściu na świat człowiek natychmiast staje się opowiadaniem w życiu drugiego
człowieka”. Doskonale widać to w opowiadaniach Violi Wien, gdzie
najważniejsza jest pamięć. Bo choć wszystko może nas różnić, łączy nas pamięć.
A reszta? Reszta to życie. Bez niego nie będzie przecież o czym pamiętać. A że
i ono kosztuje, bo „na wszystko trzeba zarobić – na życie, na śmierć, na
kieliszek chleba”, to już inna sprawa…
AUTOR: VIOLA WEIN
TYTUŁ: „KIELISZEK CHLEBA”
WYDAWNICTWO: WERSET
Droga Karlino, wielkie dzięki z głębi mojego zmurszalego jestestwa.
OdpowiedzUsuńJuż dawno przeczytałam i dawno temu wzruszyłam się Twoim tekstem i niesamowitym zrozumieniem moich intencji. Od tamtej chwili byłam (i jestem) zajęta borykaniem że wściekłym chorobskiem pt. rak płuc i dlatego nie napisałam natychmiast. Więc jeszcze raz - wielkie dzięki za tekst i za śmiech, którego mi przy okazji dostarczyłas analizując swoją osobowość. Kilogramy pozytywnych fluidow ze Świętej Jerozolimy!