Co wzbudza
strach w autorze „Strachu”?
Strach jest zdrowy.
Oczywiście jeśli występuje z umiarem. Dlatego regularnie go sobie dawkuję.
Każdy z moich horrorów skupia się na jakiejś jednej fobii. Na przykład w
Ciemności (Tma) na lęku przed ciemnością, w Szczelinie (Trhlina) na strachu
przed zabłądzeniem i zgubieniem się, a w Strachu na dziecięcych lękach i
strachu przed życiem jako takim. W przyszłym roku ukaże się powieść, której
akcja toczy się w Wysokich Tatrach i dotyczy strachu związanego z wysokością.
Wszystkie te lęki znam osobiście.
„Strach” padł
także na polskich czytelników. A jest to pierwszy kontakt Pańskich północnych
sąsiadów z Pana twórczością. Polscy czytelnicy prześcigają się w
spostrzeżeniach i licytują się między sobą, kto mógł mieć na Pana największy
wpływ podczas pisania „Strachu”. Mówi się o inspiracji m.in. „Tym” Stephena
Kinga, „Terrorem” Dana Simmonsa czy „Królem w żółci” Roberta W. Chambersa. Czy
są to uzasadnione tropy?
Tak. W przypadku Strachu
największą inspiracją byli dla mnie wspominani: Simmons, Michelle Paver i
azjatycka szkoła horroru, zwłaszcza Koji Suzuki. Ogromnie inspirują mnie także
Kafka i Gustav Meyrink.
Nie ma Pan nic
przeciwko tym porównaniom? Czy wręcz przeciwnie – włos się Panu jeży na głowie,
kiedy słyszy Pan o sobie: „słowacki King”?
Bardzo szanuję Stephena
Kinga i oczywiście czerpię z jego twórczości; czytam go od dzieciństwa, czy
raczej od wczesnej młodości. Później, kiedy zacząłem pisać, stopniowo
odnajdywałem inspirację także u innych autorów. Schlebia mi to porównanie, ale
myślę, że nie jest w stu procentach trafne.
Mimo licznych
porównań do Kinga „Strach” jest bardzo europejski, a nawet… środkowoeuropejski.
Także groza – mimo że budowana na uniwersalnym pojęciu strachu – wydaje się
polskiemu czytelnikowi bliższa i bardziej swojska. Czy czuje się Pan prekursorem
nowego gatunku, jakim jest thriller/horror z Europy Środkowej?
Taka opinia pojawiła się w
także w recenzjach czeskich przekładów moich powieści. To normalne, że autor
umieszcza akcję swoich utworów w przestrzeni i rzeczywistości, którą zna najlepiej.
Poza tym wszystkie kraje postkomunistyczne są, i to dosłownie, wylęgarnią
strachu i różnych lęków. Sprzyja temu zarówno nasza sytuacja, jak i położenie
geograficzne. W przypadku małych krajów środkowoeuropejskich, takich jak np.
Słowacja, znaczenie ma także ich wielkość. Ta studnia inspiracji nie ma dna.
Jeśli moje środkowoeuropejskie horrory stanowiłyby zalążek szerszego trendu,
oczywiście cieszyłbym się z tego. Kraje Europy Środkowej zasługują na swój
własny głos w świecie literackiego horroru.
Wrócił Pan –
podobnie jak Jożo, bohater „Strachu” – do Rużomberka, osadzając akcję powieści
w Pana rodzinnym mieście. Czym był dla Pana ten powrót? I jak zareagowała na to
społeczność Rużomberka?
Nigdy tak naprawdę nie
opuściłem Rużomberka, chociaż mieszkam obecnie i w Bratysławie, i w Pradze. Mam
do tego miasta bardzo ambiwalentny stosunek. Z jednej strony kocham je, a z
drugiej myślę, że to zdecydowanie złe i mroczne miejsce. Zawarliśmy swego
rodzaju pakt – Rużomberok daje mi silną inspirację, a ja płacę za nią więzią, o
której wiem, że nigdy nie będę w stanie jej zerwać; to miasto zżera mnie
stopniowo, tak jak wszystkich swoich mieszkańców, którzy jeszcze z niego nie
uciekli.
Na ile czerpie
Pan z otaczającej rzeczywistości, a na ile z literatury czy filozofii? Co jest
dla Pana impulsem do napisania powieści tak wieloznacznej i z takim ładunkiem
grozy? I co nim było w przypadku „Strachu”?
Ostateczne dzieło to żywa,
prawie organiczna tkanka, na którą składają się: przeżycia autora, odczucia,
doświadczenia, rozczarowania, przemyślenia, filozofia i cała reszta. Nie
potrafię jednak określić, w jakim dokładnie stosunku one występują. Wszystkiego
jest po trochę. Utwór niesie w sobie najwięcej życia wówczas, gdy „obgryzie
autora do kości”. Największą inspiracją, oprócz osobistych doświadczeń, jest
dla mnie sytuacja i atmosfera, w jakiej kraje postkomunistyczne znalazły się po
1989 roku. Okres ten niósł ze sobą wiele korzyści i wolności, ale także sporo
nowych lęków i obaw. To również wyjaśnia, dlaczego horrory mają się tu tak
dobrze – społeczeństwa postkomunistyczne zdecydowanie ich potrzebują. W innym
razie swoją potrzebę odczuwania strachu zaczną realizować w polityce, co nie
byłoby dobrym rozwiązaniem.
Widać, że
ciemna (nie tylko w znaczeniu: zła, ale także nieodkryta i nieprzewidywalna)
strona ludzkiej natury bardzo Pana fascynuje; w „Strachu” człowiek stara się
uciec od swoich prawdziwych demonów, kreując fantazyjne, baśniowe potwory. Skąd
bierze się ta fascynacja?
Moją misją, jako autora,
jest odkrywanie drugiej strony medalu. We wszystkim: w ludziach, w
społeczeństwie, w uczuciach, w myśleniu… Sądzę, że ma to także związek ze
szczeliną, którą dla mojego pokolenia stanowił rok 1989 i ogromna zmiana
społeczna, jaka wówczas zaszła. Takie doświadczenia jak: brak kontynuacji,
próżnia, pustka, która nastała, kiedy stary porządek upadł, przestał istnieć, a
nowy jeszcze nie powstał, naznaczają młodego człowieka na całe życie.
Swoboda
interpretacyjna, jaką daje Pan czytelnikowi „Strachu”, jest bardzo duża.
Pozwala Pan mu nawet na wybranie sobie gatunku, do którego może zaliczyć Pańską
powieść (mimo że książka oficjalnie określana jest thrillerem). To celowy
zabieg? Zawsze Pan pozwala czytelnikowi na tak wiele?
Tworzę w kilku gatunkach.
Powieści Strach, Ciemność i Szczelina są w pewien sposób eksperymentalne i
pozwalają czytelnikowi na znacznie szerszą interpretację niż moje obszerne
powieści obyczajowe.
Dla mnie
osiągnął Pan w „Strachu” maksimum punktów w skali Theroina, która jest moją
osobistą skalą napięcia i grozy w powieści, a pochodzi od nazwiska ulubionego
autora thrillerów – szwedzkiego pisarza Johana Theorina. Kto jest Pańskim
mistrzem grozy?
Jest ich kilku, na przykład
Koji Suzuki albo Gustav Meyrink. Ale uwielbiam też opowiadania Stefana
Grabińskiego. Według mnie to wielki pisarz, który jeszcze nie został
odpowiednio doceniony.
Widziałby Pan
„Strach” na dużym albo małym ekranie? Bo ja tak.
Tak. Akurat wczoraj wróciłem
z planu telewizyjnego miniserialu kręconego na podstawie mojej powieści
Szczelina. To horror, który opowiada o jednej z największych zagadek na
Słowacji – niewyjaśnionych zaginięciach ludzi zamieszkujących pasmo górskie
Trybecz. Dla mnie, autora, było to bardzo ciekawe doświadczenie. Pozostaje
tylko mieć nadzieję, że adaptacja będzie udana. Jesienią w Wysokich Tatrach
kręcono także krótkometrażowy film na podstawie mojego opowiadania Wycieczka
(Výlet). Dla autora to dość surrealistyczne doświadczenie; coś, co do tej pory
istniało jedynie w jego wyobraźni, nagle odgrywa się na jego oczach.
Seryjni
mordercy dzielą się na zorganizowanych i niezorganizowanych. Podobnie jest z
pisarzami. Jedni nie siadają do pisania, zanim nie mają rozpisanej każdej
sceny. Inni improwizują, często nie znając nawet zakończenia powieści. Do
jakiego typu pisarzy Pan się zalicza? Zawsze Pan wie, jak skończy się Pańska
książka?
Interesujące porównanie
(śmiech). Jak już wspominałem, tworzę w różnych gatunkach i w ich ramach
korzystam z różnych metod. Obszerne powieści obyczajowe, takie jak Czarna gra
(Čierna hra) czy Czarny rok (Čierny rok), powstały w sposób przemyślany i
zorganizowany. Inne jednak, jak na przykład Strach, Ciemność czy Szczelina,
często powstają zupełnie spontanicznie i impulsywnie. Czasem bodźcem jest tylko
jeden obraz, odczucie albo przeżycie, które rozwijam już bezpośrednio podczas
pisania.
Jak długo
zamierza nas Pan jeszcze – i skutecznie – straszyć? Sięgnie Pan po inny gatunek
czy zawsze mamy mieć pewność, widząc na okładce Pańskie nazwisko, że będziemy
się bać?
Do tej pory napisałem
szesnaście książek, z czego dziesięć to powieści. Horrory stanowią,
przynajmniej na razie, mniejszość. Piszę głównie duże powieści
kryminalno-obyczajowe o latach dziewięćdziesiątych. To mroczne historie,
wszystkie zawierają także elementy charakterystyczne dla horrorów, ale nie są
to typowe horrory. Ostatnia książka, Czarny rok, która ukazała się niedawno, to
pod względem objętości najgrubsza słowacka książka ostatnich pięćdziesięciu
lat. Oprócz tego piszę powieści historyczne, na przykład Na śmierć (Na
smrť), która toczy się w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku.
Opowiada o dwójce nierozłącznych przyjaciół, z których jeden zostaje żydowskim
gangsterem, a drugi w tym czasie – fanatycznym oficerem SS. Po latach
spotykają się w nazistowskim obozie koncentracyjnym, tym razem po przeciwnych
stronach barykady. Były żydowski gangster stara się ratować bliźnich, a oficer
SS odpowiada za ich eksterminację.
Za pomoc przy tłumaczeniu
dziękuję Joannie Betlej.
Rozmowa dla Szuflada.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz