poniedziałek, 18 grudnia 2017

Jozef Karika: STRACH DAWKUJĘ SOBIE REGULARNIE

Co wzbudza strach w autorze „Strachu”?
Strach jest zdrowy. Oczywiście jeśli występuje z umiarem. Dlatego regularnie go sobie dawkuję. Każdy z moich horrorów skupia się na jakiejś jednej fobii. Na przykład w Ciemności (Tma) na lęku przed ciemnością, w Szczelinie (Trhlina) na strachu przed zabłądzeniem i zgubieniem się, a w Strachu na dziecięcych lękach i strachu przed życiem jako takim. W przyszłym roku ukaże się powieść, której akcja toczy się w Wysokich Tatrach i dotyczy strachu związanego z wysokością. Wszystkie te lęki znam osobiście.

„Strach” padł także na polskich czytelników. A jest to pierwszy kontakt Pańskich północnych sąsiadów z Pana twórczością. Polscy czytelnicy prześcigają się w spostrzeżeniach i licytują się między sobą, kto mógł mieć na Pana największy wpływ podczas pisania „Strachu”. Mówi się o inspiracji m.in. „Tym” Stephena Kinga, „Terrorem” Dana Simmonsa czy „Królem w żółci” Roberta W. Chambersa. Czy są to uzasadnione tropy?

Tak. W przypadku Strachu największą inspiracją byli dla mnie wspominani: Simmons, Michelle Paver i azjatycka szkoła horroru, zwłaszcza Koji Suzuki. Ogromnie inspirują mnie także Kafka i Gustav Meyrink.

Nie ma Pan nic przeciwko tym porównaniom? Czy wręcz przeciwnie – włos się Panu jeży na głowie, kiedy słyszy Pan o sobie: „słowacki King”?

Bardzo szanuję Stephena Kinga i oczywiście czerpię z jego twórczości; czytam go od dzieciństwa, czy raczej od wczesnej młodości. Później, kiedy zacząłem pisać, stopniowo odnajdywałem inspirację także u innych autorów. Schlebia mi to porównanie, ale myślę, że nie jest w stu procentach trafne.

Mimo licznych porównań do Kinga „Strach” jest bardzo europejski, a nawet… środkowoeuropejski. Także groza – mimo że budowana na uniwersalnym pojęciu strachu – wydaje się polskiemu czytelnikowi bliższa i bardziej swojska. Czy czuje się Pan prekursorem nowego gatunku, jakim jest thriller/horror z Europy Środkowej?

Taka opinia pojawiła się w także w recenzjach czeskich przekładów moich powieści. To normalne, że autor umieszcza akcję swoich utworów w przestrzeni i rzeczywistości, którą zna najlepiej. Poza tym wszystkie kraje postkomunistyczne są, i to dosłownie, wylęgarnią strachu i różnych lęków. Sprzyja temu zarówno nasza sytuacja, jak i położenie geograficzne. W przypadku małych krajów środkowoeuropejskich, takich jak np. Słowacja, znaczenie ma także ich wielkość. Ta studnia inspiracji nie ma dna. Jeśli moje środkowoeuropejskie horrory stanowiłyby zalążek szerszego trendu, oczywiście cieszyłbym się z tego. Kraje Europy Środkowej zasługują na swój własny głos w świecie literackiego horroru.

Wrócił Pan – podobnie jak Jożo, bohater „Strachu” – do Rużomberka, osadzając akcję powieści w Pana rodzinnym mieście. Czym był dla Pana ten powrót? I jak zareagowała na to społeczność Rużomberka?

Nigdy tak naprawdę nie opuściłem Rużomberka, chociaż mieszkam obecnie i w Bratysławie, i w Pradze. Mam do tego miasta bardzo ambiwalentny stosunek. Z jednej strony kocham je, a z drugiej myślę, że to zdecydowanie złe i mroczne miejsce. Zawarliśmy swego rodzaju pakt – Rużomberok daje mi silną inspirację, a ja płacę za nią więzią, o której wiem, że nigdy nie będę w stanie jej zerwać; to miasto zżera mnie stopniowo, tak jak wszystkich swoich mieszkańców, którzy jeszcze z niego nie uciekli.

Na ile czerpie Pan z otaczającej rzeczywistości, a na ile z literatury czy filozofii? Co jest dla Pana impulsem do napisania powieści tak wieloznacznej i z takim ładunkiem grozy? I co nim było w przypadku „Strachu”?

Ostateczne dzieło to żywa, prawie organiczna tkanka, na którą składają się: przeżycia autora, odczucia, doświadczenia, rozczarowania, przemyślenia, filozofia i cała reszta. Nie potrafię jednak określić, w jakim dokładnie stosunku one występują. Wszystkiego jest po trochę. Utwór niesie w sobie najwięcej życia wówczas, gdy „obgryzie autora do kości”. Największą inspiracją, oprócz osobistych doświadczeń, jest dla mnie sytuacja i atmosfera, w jakiej kraje postkomunistyczne znalazły się po 1989 roku. Okres ten niósł ze sobą wiele korzyści i wolności, ale także sporo nowych lęków i obaw. To również wyjaśnia, dlaczego horrory mają się tu tak dobrze – społeczeństwa postkomunistyczne zdecydowanie ich potrzebują. W innym razie swoją potrzebę odczuwania strachu zaczną realizować w polityce, co nie byłoby dobrym rozwiązaniem.

Widać, że ciemna (nie tylko w znaczeniu: zła, ale także nieodkryta i nieprzewidywalna) strona ludzkiej natury bardzo Pana fascynuje; w „Strachu” człowiek stara się uciec od swoich prawdziwych demonów, kreując fantazyjne, baśniowe potwory. Skąd bierze się ta fascynacja?

Moją misją, jako autora, jest odkrywanie drugiej strony medalu. We wszystkim: w ludziach, w społeczeństwie, w uczuciach, w myśleniu… Sądzę, że ma to także związek ze szczeliną, którą dla mojego pokolenia stanowił rok 1989 i ogromna zmiana społeczna, jaka wówczas zaszła. Takie doświadczenia jak: brak kontynuacji, próżnia, pustka, która nastała, kiedy stary porządek upadł, przestał istnieć, a nowy jeszcze nie powstał, naznaczają młodego człowieka na całe życie.

Swoboda interpretacyjna, jaką daje Pan czytelnikowi „Strachu”, jest bardzo duża. Pozwala Pan mu nawet na wybranie sobie gatunku, do którego może zaliczyć Pańską powieść (mimo że książka oficjalnie określana jest thrillerem). To celowy zabieg? Zawsze Pan pozwala czytelnikowi na tak wiele?

Tworzę w kilku gatunkach. Powieści Strach, Ciemność i Szczelina są w pewien sposób eksperymentalne i pozwalają czytelnikowi na znacznie szerszą interpretację niż moje obszerne powieści obyczajowe.

Dla mnie osiągnął Pan w „Strachu” maksimum punktów w skali Theroina, która jest moją osobistą skalą napięcia i grozy w powieści, a pochodzi od nazwiska ulubionego autora thrillerów – szwedzkiego pisarza Johana Theorina. Kto jest Pańskim mistrzem grozy?

Jest ich kilku, na przykład Koji Suzuki albo Gustav Meyrink. Ale uwielbiam też opowiadania Stefana Grabińskiego. Według mnie to wielki pisarz, który jeszcze nie został odpowiednio doceniony.

Widziałby Pan „Strach” na dużym albo małym ekranie? Bo ja tak.

Tak. Akurat wczoraj wróciłem z planu telewizyjnego miniserialu kręconego na podstawie mojej powieści Szczelina. To horror, który opowiada o jednej z największych zagadek na Słowacji – niewyjaśnionych zaginięciach ludzi zamieszkujących pasmo górskie Trybecz. Dla mnie, autora, było to bardzo ciekawe doświadczenie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że adaptacja będzie udana. Jesienią w Wysokich Tatrach kręcono także krótkometrażowy film na podstawie mojego opowiadania Wycieczka (Výlet). Dla autora to dość surrealistyczne doświadczenie; coś, co do tej pory istniało jedynie w jego wyobraźni, nagle odgrywa się na jego oczach.

Seryjni mordercy dzielą się na zorganizowanych i niezorganizowanych. Podobnie jest z pisarzami. Jedni nie siadają do pisania, zanim nie mają rozpisanej każdej sceny. Inni improwizują, często nie znając nawet zakończenia powieści. Do jakiego typu pisarzy Pan się zalicza? Zawsze Pan wie, jak skończy się Pańska książka?

Interesujące porównanie (śmiech). Jak już wspominałem, tworzę w różnych gatunkach i w ich ramach korzystam z różnych metod. Obszerne powieści obyczajowe, takie jak Czarna gra (Čierna hra) czy Czarny rok (Čierny rok), powstały w sposób przemyślany i zorganizowany. Inne jednak, jak na przykład Strach, Ciemność czy Szczelina, często powstają zupełnie spontanicznie i impulsywnie. Czasem bodźcem jest tylko jeden obraz, odczucie albo przeżycie, które rozwijam już bezpośrednio podczas pisania.

Jak długo zamierza nas Pan jeszcze – i skutecznie – straszyć? Sięgnie Pan po inny gatunek czy zawsze mamy mieć pewność, widząc na okładce Pańskie nazwisko, że będziemy się bać?

Do tej pory napisałem szesnaście książek, z czego dziesięć to powieści. Horrory stanowią, przynajmniej na razie, mniejszość. Piszę głównie duże powieści kryminalno-obyczajowe o latach dziewięćdziesiątych. To mroczne historie, wszystkie zawierają także elementy charakterystyczne dla horrorów, ale nie są to typowe horrory. Ostatnia książka, Czarny rok, która ukazała się niedawno, to pod względem objętości najgrubsza słowacka książka ostatnich pięćdziesięciu lat.  Oprócz tego piszę powieści historyczne, na przykład Na śmierć (Na smrť), która toczy się w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku. Opowiada o dwójce nierozłącznych przyjaciół, z których jeden zostaje żydowskim gangsterem, a drugi w tym czasie – fanatycznym oficerem SS. Po latach spotykają się w nazistowskim obozie koncentracyjnym, tym razem po przeciwnych stronach barykady. Były żydowski gangster stara się ratować bliźnich, a oficer SS odpowiada za ich eksterminację.

Za pomoc przy tłumaczeniu dziękuję Joannie Betlej.

Rozmowa dla Szuflada.net


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły