Dzienniki
zakrapiane seksem i cukrem
Tej książki nie polecam następującym osobom:
ponurakom, sztywniakom i… będącym na diecie. A także tym, którym wydaje się, że
natura stworzyła nastolatki jak Barbie i Kena – od głowy przez miejsca intymne
aż po pięty z plastiku. O resztę się nie boję. Reszta pokocha tę książkę
bezwarunkowo. Pod warunkiem, że ma choć odrobinę poczucia humoru.
Nick
Twisp ma czternaście lat, pryszcze i wielki apetyt, przy czym ten ostatni
dotyczy tak słodyczy, jak i seksu. Co poza tym? Nic ciekawego. Nick mieszka w apatycznym
Oackland z rozwiedzioną mamą i jej coraz nowszymi (czytaj: młodszymi) partnerami,
ma przyjaciela Lewusa (nie, to nie jest jego imię i nie, nie chodzi o to, że
jest leworęczny…), którego życie (w każdym jego momencie) to piekło i kilka
marzeń. Mianowicie, chciałby zmienić nazwisko na bardziej męskie, opanować sztukę
przenoszenia całych akapitów jednym kliknięciem i jak najszybciej stracić
cnotę, bo – póki co – nawet nie całował jeszcze kobiety, z którą nie byłby
spokrewniony. Z tych trzech nastoletnich pragnień to właśnie ostatnie jest najbardziej
niecierpiące zwłoki. Nick liczy na to, że urodzinowa „czternastka przyniesie
jakąś poprawę”, bo „na razie jest równie fajnie jak przy zgniataniu jąder w
imadle”. Ale ten młodzieniec o nieposkromnionym apetycie na słodycze i seks,
który wierzy, że jego „jedyną nadzieją na nawiązanie intymnego kontaktu z
kobietą jest zdobycie wielkiej fortuny”, to błyskotliwy i – wbrew pozorom –
bardzo dojrzały jak na swój wiek chłopiec. Pasjonat literatury i informatyki,
który podejrzewa, że może wyrosnąć na „niespotykanie jurnego
pisarza-alkoholika”, ufa, że „świat byłby lepszym miejscem, gdyby wszystkie
radiostacje zaczęły nadawać „My One and Only Love” Franka Sinatry przynajmniej
przez godzinę więcej” i stanowczo za często używa klawisza funkcyjnego „szukaj”,
żałując, że „życie nie ma klawisza F3”. Nick nie jest typowym nastolatkiem, ale
jego rozterki są z pewnością bardzo nastoletnie. A że to bardzo ciekawy okres w
życiu (i chyba każdy o tym wie), w książce bywa i śmiesznie, i strasznie. Zwłaszcza
kiedy głowa toczy nieustanne potyczki z „cynglem pożądania”.
Pierwsza
część kultowej trylogii „Youth in Revolt. The Journals of Nick Twisp” amerykańskiego
humorysty C. D. Payne’a czekała na polski przekład ponad dwadzieścia lat. W
międzyczasie telefony stacjonarne zostały zastąpione komórkami, a komputery IBM
– laptopami. Tylko słodycze za bardzo się nie zmieniły. No, i buzujące hormony
u nastoletnich chłopców, które każą naszemu pochłaniającemu Dickensa bohaterowi
czytać „Davida Copperfleta” i „Wielkie plwociny”. Jak to zwykle w dzienniku
bywa, świat oglądamy oczami narratora. A ten przybiera takie kształty, jakie
dyktuje mu P.E. (Piorunująca Erekcja) naszego czternastoletniego bohatera. I tak
jak Picasso sprowadzał rzeczywistość do figur geometrycznych, tak Nick widzi ją
we freudowskich symbolach erotycznych. Nie ma chyba lepszego sposobu na pokazanie
jej w całej okazałości niż za pomocą języka. A język, którym napisany jest
dziennik Nicka, jest taki, jaki Freud mógł sobie tylko wymarzyć: żywy, soczysty,
nasycony wysmakowanymi i bardzo celnymi skojarzeniami, pełen seksualnych
podtekstów i smakowitych przejęzyczeń. Dzięki temu potyczki umysłu i ciała
znajdują swój pełen wyraz w warstwie lingwistycznej. Nie byłoby jednak ani
Nicka Twispa, ani C. D. Peyne’a, gdyby nie fenomenalny przekład Mirosława Śmigielskiego.
To niebywała – i nieczęsto spotykana – sztuka przełożyć tak niesforny,
naszpikowany idiomami i fantazyjnymi konstrukcjami słowotwórczymi język, a
równocześnie – przy jego pomocy – dostosować realia lat dziewięćdziesiątych do
współczesności. Jestem pewna, że nawet najbardziej uważnym czytelnikom mogą
gdzieś umknąć jeansowe dzwony czy kasety magnetofonowe, bo tak bardzo
postrzegamy historię Nicka jako dziejącą się w XXI w. Sprawić, żeby dziennik
chłopca spisywany ponad dwadzieścia lat temu nie trącił myszką… Chapeau bas!
Ale
myli się ten, kto myśli, że dziennik czternastoletniego Nicka zdominowała
erekcyjno-ejakulacyjna perspektywa. Absurdalny humor w połączeniu z genialnym
zmysłem obserwacyjnym Payne’a tworzy swoistą satyrę na amerykańskie
społeczeństwo, a może nawet na każde po trosze społeczeństwo, w którym
przychodzi dojrzewać nastolatkom. U Payne’a dostaje się wszystkim: egoistycznym
rodzicom, niegrzeszących intelektem partnerom rozwiedzionych rodzicieli, pastorom
o skłonnościach do pederastii, bigotom z rozkładem Armageddonu w ręku, wrednym
starszym siostrom, przemądrzałym pannicom rozkochanym w literaturze
francuskiej, a nawet brzydkim psom. No, i oczywiście, samemu Nickowi. Na
szczęście nie od autora, bo ten patrzy na niego życzliwym okiem i nie każe trzymać
rączek na kołderce, smaga za to biczem satyry tych, którzy zamieniają i tak
bolesny okres w życiu naszego bohatera w piekło na ziemi.
Wszystkim,
którzy chcą umrzeć szczęśliwi, polecam pierwszą część dzienników Nicka Twispa. Przeżyjecie
małą śmierć. Ze śmiechu, rzecz jasna. Ja jej zakosztowałam, ale nie umarłam,
dzięki czemu mogę pisać tę recenzję i czekać na kolejne części „Buntowniczej
młodości”. Mam nadzieję, że pojawią się „punktualnie niczym poranna erekcja”.
Jest
tylko jeden minus… Czytając te książkę, nie będziecie się mogli opędzić od
zdrożnych myśli na temat dwóch „brzydkich” rzeczy na „s”: słodyczy i seksu.
Chociaż z drugiej strony… Czy to faktycznie taki minus?
„Dziękuśka”,
panie Payne. No, i panie Śmigielski.
AUTOR:
C.D. PAYNE
TYTUŁ:
BUNTOWNICZA MŁODOŚĆ. DZIENNIK NICKA TWISPA
PRZEKŁAD: MIROSŁAW ŚMIGIELSKI
PRZEKŁAD: MIROSŁAW ŚMIGIELSKI
WYDAWNICTWO:
STARA SZKOŁA
ROK
WYDANIA: 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz