poniedziałek, 25 listopada 2019

JAK UGRYŹĆ WIELKIE JABŁKO, CZYLI NIEPRAKTYCZNY PRZEWODNIK PO NOWYM JORKU: NOWOJORSKA PRALNIA



NOWOJORSKA PRALNIA – miejsce, gdzie możecie wyprać gacie, pooglądać cudze, ewentualnie wrócić bez. Poza tym zawsze można tam wpaść na kawę, posurfować za darmo po Internecie, poznać kogoś mniej lub bardziej interesującego albo pograć w lotki. Jeszcze nigdy pranie nie było tak przyjemne. Jeśli więc lubicie przespacerować się do pralki od dziesięciu do stu dziesięciu minut, w asyście spojrzeń miliarda ludzi wykładać brudne skarpetki, patrzeć na obracający się bęben pół godzin*, wyciągać czyste i pachnące koronkowe figi i układać je na oczach całej pralni, a potem wracać kolejne dziesięć albo sto dziesięć minut do domu, to publiczna samoobsługowa pralnia w Nowym Jorku jest miejscem właśnie dla was.
  
Nowojorczycy dzielą się na tych, którym się w życiu powiodło, i na tych, którym niestety nie**. Ci pierwsi posiadają (legalnie lub nie) pralki w domach (patrz: prawo budowlane), co sprawia, że mogą iść wyprać sobie jedną skarpetkę o północy. Ci drudzy muszą wyjść z domu, załadować pranie do wora a następnie na metalowy wózek (przez co są notorycznie myleni z ludźmi zbierającymi kartony i puszki albo proszącymi o trzy czwarte dolara) i wyruszyć w długą i wcale nieusłaną różami drogę do najbliższego laudromatu. Oczywiście, okazuje się, że laudromat jest zwykle dalej niż bliżej. Kiedy po długiej, a zimą nawet bardzo długiej podróży, docieracie do niego, zwykle już nie wiecie, po co przyszliście. Na szczęście, szybko można się zorientować, jaki jest cel wyprawy, bo zgodnie z zasadą: jeśli nie wiesz, co robić, rób to, co inni, domyślasz się, że ludzie przychodzą tu głównie poplotkować, pogrzebać w Internecie albo pograć na automacie do gier. Dopiero kiedy zobaczycie kobietę, która układa 23456787654321 par majtek i 23456789098764 skarpetek, przypomni wam się, o co w tym wszystkim chodzi.

Żeby prać w Nowym Jorku, i nie chodzi tu wcale o brudne pieniądze, trzeba być zamożnym. To znaczy trochę mniej zamożnym, bo jak wiadomo zamożni to ci, którzy mają pralkę w domu, ale musicie mieć trochę drobnych w kieszeni. A właściwie cztery kieszenie drobnych. Bo pralki są na monety. I to konkretne monety, czyli ćwierćdolarówki. Dlatego ci, którzy pralki nie posiadają, toczą codzienny bój o tzw. quodry, czyli na przykład wymuszają przy użyciu broni palnej lub nie (bo jak powszechnie wiadomo, dobrym słowem i pistoletem załatwisz więcej niż samym dobrym słowem), żeby kasjerki wydawały resztę w ćwierćdolarówkach. Jak nie masz quodry, a nawet dwudziestu quoder, nie wypierzesz. Jak nie wypierzesz, będziesz chodzić w brudnym, jak będziesz chodzić w brudnym, to pogorszy ci się nastrój, jak pogorszy ci się nastrój, to przestaniesz jeść, spać i chodzić do pracy, jak przestaniesz chodzić do pracy, to cię wyrzucą, jak cię wyrzucą, nie będziesz mieć gdzie mieszkać i trafisz na ulicę, jak trafisz na ulicę, to nie przeżyjesz pierwszej nowojorskiej zimy. Jednym słowem, zadbaj o to, żeby mieć quodry, bo skończysz marnie.

* Kiedy mówię „pralka”, mam na myśli „pralka plus suszarka”. Czyli jak Żwirek i Muchomorek albo Sodoma i Gomora. Chyba nie wyobrażacie sobie, że będziecie z tymi mokrymi gaciami szli przez pół miasta, bo nie ma co liczyć, że wyschną po drodze. W takim układzie warto pamiętać, że wszystko należy liczyć podwójnie: i pieniądze, i czas spędzony w pralni i ilość zażytego ibupromu. Bo chyba nie myślicie, że nie rozboli was od tego wszystkiego głowa.  

**Jednym słowem to, co dla Polaków jest normą, dla nowojorczyków może być luksusem. Warto o tym pamiętać, marząc a amerykańskim śnie, który – jeśli chodzi o pranie – może okazać się koszmarem.


Niniejszy przewodnik nie ma nic wspólnego z przewodnikiem Pascala, więc czytacie go na własną odpowiedzialność. Poza tym pamiętajcie, że z bezsensowną poradą jest jak z poduszką powietrzną: nic w niej nie ma, a może uratować życie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły