Lingwistyczna wysypka
Zastanawiam się, czy „Pypcie na
języku” nie trafią przypadkiem w księgarni do działu „medycyna”. Jeśli tak się
stanie, księgarnia ta z pewnością będzie na językach. A zwłaszcza na
jednym, należącym do Michała Rusinka. Jako kolejny pypeć.
Spokojnie, nie należy przerażać się tytułem. To nie jest
poradnik dermatologiczny, mimo że dotyczy tak języka, jak i wykwitów
językowych. Bo choć język występuje tu w roli głównej, i jedynie od strony
chorobowej, to raczej nie ma to nic wspólnego z medycyną. Choć diagnozuje też
doktor, tyle że habilitowany, i to literaturoznawstwa. Pokazuje nam –
zupełnie jak laryngolog – że język żyje, ale nie każdy o tym pamięta. Dopiero,
kiedy się w niego ugryziemy albo wyjdzie nam na nim pypeć, zauważamy, że coś
jest nie tak.
Pypeć. Niby nic, a dokucza. Uwiera. Czasem jego wygląd śmieszy,
czasem zastanawia. I tak jest z językiem polskim; nie zauważamy, jaki jest
elastyczny i zabawny, dopóki ktoś go nie zacznie kaleczyć, wykręcać,
przekręcać, obracać na wszystkie strony, jednym słowem bawić się lub znęcać nad
nim. A przy okazji możemy się przekonać, jak my sami, właściciele i użytkownicy
polskiej mowy, jesteśmy kreatywni w manipulowaniu słowem, a nieczęsto i
mordowaniu jej fatalnymi konstrukcjami. O wywoływaniu efektu komicznego, nie
wspominając.
„Pypcie na języku” to zbiór felietonów, które Michał Rusinek
publikował w latach 2013 – 2016 w krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej”. Autor
podzielił je (i felietony, i pypcie) bardzo elegancko: a to na te z życia
(samego Rusinka) wzięte, a to historyczne, a to obywatelskie, a to wirtualne, a
to kulinarne itd., itd. Sporo ich, ale dzięki temu, każdy może wybrać sobie
pypcia: i do pośmiania się, i do refleksji. A nierzadko i do nauki.
Lapsusy językowe to jedno, ale tworzenie neologizmów i połączeń
słownych, zwłaszcza dość ryzykownych, to już nasza specjalność. A polska
fantazja nie zna granic. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Stąd i buty Adadis i Redbook, i telefony Samsing, a nawet klapki Kobuty i
zapach o karkołomnej nazwie Vesrace. A w restauracji? „Pierś z kurczaka
rozpostarta na talerzu i polana sosem z pomidorków cherry, kaparów i anchois” w
towarzystwie „domowego pasztetu otulonego serową kołderką w koleżeństwie sosu
tatarskiego i maślaków”. Na stoisku mięsnym królują: „żeberka z kurczaka”,
„karczek szwagra” i „paróweczki dziecięce” razem z „flaczkami babuni”, a w
cukierni – placek ze śliwką. Jedną, ale tylko teoretycznie. A gdy postanawiamy
pomalować pokój, to po zapoznaniu się z całą paletą kolorów, takich jak
Dryfująca Kra, Śnieżny Zaprzęg, czy też Magnetyczna Wiśnia już nie wiemy, jak
się nazywamy. Ani czy w ogóle mamy ochotę na malowanie. I śmiesznie, i
strasznie, prawda? Czasem też można dostać wysypki od językowych wykwitów,
znalezionych czy to w sieci, jak na przykład „Anna Mucha została twarzą butów”,
czy też w szarej rzeczywistości, kiedy to wybieramy się na depilację do salonu,
reklamującego swe usługi sloganem „KAŻDA MARZY, ŻEBY WYRWAĆ WŁOCHA. Zawsze
pozostaje nam jeszcze pani Mariola z pewnego dyskontu, która „frontuje”, czyli
wysuwa towary, by były lepiej widoczne i „facinguje” – odwraca marki, by były
frontem do klienta. Jak widać, język polski niejedno ma imię.
Zbiór pypci językowych polecam każdemu bez wyjątku, bo i każdy
znajdzie tam swój ulubiony wykwit lingwistyczny. Do poczytania zarówno w
tramwaju i metrze, jak i u fryzjera, a nawet w kolejce na poczcie czy do
stoiska mięsnego. Krótkie, soczyste i w punkt. Nie wiem, jak Michał Rusinek to
robi, ale jest w stanie napisać książkę telefoniczną i będę ją czytać z wypiekami
na twarzy. Hmmm… Czy to nie jest przypadkiem kolejny pypeć na języku… No, cóż.
Nawet jeśli tylko z tego powodu znajdę się w felietonie Michała Rusinka, będzie
warto.
AUTOR: MICHAŁ RUSINEK
TYTUŁ: "PYPCIE
NA JĘZYKU"
WYDAWNICTWO: AGORA
ROK WYDANIA: 2017
WYDAWNICTWO: AGORA
ROK WYDANIA: 2017
Recenzja dla Dobra Polska Szkoła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz