niedziela, 5 listopada 2017

MARIE BENEDICT, PANI EINSTEIN

Einstein był(a) kobietą


Kopernik – mimo tego, co usłyszeliśmy w „Seksmisji” – nie był kobietą. A Einstein? Marie Benedict twierdzi, że tak. I ma rację. Beletrystyczna powieść o Milevie „Mitzy” Marić, pierwszej żonie twórcy teorii względności, pokazuje, że prawda też bywa względna. A nawet, jak miało to miejsce w opisywanym przypadku, bezwzględna.

O Albercie Einsteinie słyszeli wszyscy. Nawet ci, którzy nie mają zielonego pojęcia o fizyce kwantowej, znają wzór E = mc2 i chętnie noszą T-shirty z podobizną noblisty pędzla Andy’ego Warhola, bo Einstein już dawno przestał być postacią wyłącznie ze świata nauki, a stał się ikoną popkultury. A kto słyszał o Milevie Marić? Nikt. Przesadzam, oczywiście. Pewnie muszą ją znać – siłą rzeczy – fizycy kwantowi oraz biografowie Einsteina. Ale dla nich Mileva Marić to w pierwszej kolejności żona noblisty, dopiero później znakomita matematyczka i fizyczka, a bez niej – być może – nie doszłoby do sformułowania teorii względności. Czy wiedzą o tym ci, którzy noszą T-shirty z warholowską podobizną Einsteina? Pewnie nie.

Marie Benedict, autorka „Pani Einstein”, zrobiła odważny krok. Po pierwsze, zdecydowała się na napisanie fabularyzowanej biografii Milevy Marić, dzięki czemu mogła – balansując na granicy faktów i fantazji literackiej – postawić śmiałe hipotezy na temat tak odkryć Einsteina, jak i jego związku z pierwszą żoną. Po drugie, odbrązowiła ikoniczną postać twórcy teorii względności, który jako – pewnie po raz pierwszy – bohater drugoplanowy zostaje przedstawiony w – delikatnie mówiąc – nie najlepszym świetle. Benedict, która przystępując do pracy nad odtworzeniem biografii Mitzy, miała już za sobą książeczkę dla dzieci „Kim był Albert Einstein?”, poświęciła wiele czasu na analizę listów państwa Einsteinów, stanowiących zarówno punkt wyjścia, jak i solidną bazę dla jej książki. Jednak w swojej beletrystycznej opowieści o Milevie Marić autorka wyszła daleko poza historię żony wielkiego Einsteina, przemycając wiele gorzkich refleksji na temat pozycji kobiety (a zwłaszcza kobiety o ambicjach większych niż bycie żoną i matką) w XIX-wiecznej Europie, rzucając jednocześnie nowe światło na dobrze nam znaną teorię względności.

Kto wychowuje dzieci fizyka? Żona fizyka. Kto wychowuje dzieci fizyczki? Fizyczka.[1] Parafraza stwierdzenia pisarki Grażyny Plebanek, która zadaje to samo pytanie w stosunku do pisarzy obojga płci, doskonale sprawdza się również w kontekście historii Alberta i Milevy Einsteinów. Marie Benedict odtwarza krok po kroku biografię Mitzy przede wszystkim jako matematyczki i fizyczki muszącej sobie poradzić w zdecydowanie męskim świecie nauki, a także – na podstawie korespondencji Milevy i Alberta – historię jej związku z Einsteinem. Wyłania się z niej obraz utalentowanej, obdarzonej wybitnym matematycznym serbskiej dziewczyny, która – uznana przez matkę za niezdolną do pełnienia roli żony i matki[2], za to nieustannie dopingowana przez ojca – staje się jedną z niewielu kobiet studiujących nauki ścisłe na elitarnej szwajcarskiej uczelni. Spotkanie Alberta Einsteina staje się początkiem (coraz mniej) romantycznej historii bez happy endu. Marie Benedict przedstawia losy związku Milevy i Alberta tak, jak podpowiadają jej intuicja i fantazja literacka, ale nie zaniedbuje faktów.

Pierwszy etap ich znajomości to wzajemna fascynacja dwóch wielkich ścisłych umysłów. Dopóki jest to zauroczenie na poziomie intelektualnych, mamy do czynienia z – paradoksalnie – romantyczną historią dwójki uczonych zakochanych zarówno w sobie, jak i w naukach matematycznych. Kiedy jednak temu oczarowaniu zaczyna towarzyszyć cielesne pożądanie, staje się to początkiem końca życia, jakie wymarzyła sobie Mileva. Ciąża przyszłej pani Einstein okazuje się puszką Pandory, która sprowadza szereg nieszczęść na Mitzę, począwszy od niezdanych egzaminów, przez kradzież własności intelektualnej, na całkowitym rozkładzie jej związku z Einsteinem skończywszy. Przyglądamy się dramatycznej walce Milevy, która próbuje pogodzić studia i własne badania z macierzyństwem i stworzeniem rodziny z noblistą, ukazanym jako niedojrzały, pozostający pod ogromnym wpływem rodziców, zapatrzony jedynie w siebie i własną karierę Piotruś Pan, a w końcowej części powieści – bezwzględny i cyniczny drań. Po utracie pierwszego dziecka (wiele wskazuje na to, że zostało oddane do adopcji, ale Benedict sugeruje, że dziewczynka zmarła) Mitza wciąż tkwi w coraz mniej rokującym na przyszłość związku z Einsteinem, przyglądając się jego świetnie rozwijającej się – także dzięki niej – karierze naukowej i rodząc następne dzieci. My z kolei obserwujemy, jak umierają jej naukowe ambicje, które były (i są nadal) udziałem wielu uzdolnionych kobiet, usuwających się w cień na rzecz kariery męża. Doskonałym tego przykładem jest fragment, w którym Mitza spotyka się z Marią Skłodowską-Curie. Noblistka dziwi się relacjom w małżeństwie Einsteinów i przypomina, że Piotr Curie nie zgodził się na przyznanie mu Nobla, o ile nie otrzyma go również jego żona – partnerka w badaniach i współodkrywczyni radu i polonu.

Choć nie ma twardych dowodów na bezpośredni wpływ badań Milevy na teorię względności Einsteina, Benedict sugeruje, że mogło to mieć miejsce, a jako argument wysuwa chociażby to, iż noblista opublikował ich wspólny artykuł naukowy, usuwając z niego nazwisko Mitzy jako autorki. Oczywiście miał to zrobić dla ich wspólnego dobra… Mileva powoli wycofuje się ze świata nauki i skupia się na rodzinie, ale kiedy Einstein po wielu latach małżeństwa wręcza jej kartkę z nakazami i zakazami, które żona ma sobie przyswoić, jeśli chce nią pozostać (m.in. przygotowywanie trzech posiłków dziennie, pranie i prasowanie jego rzeczy, kategoryczny zakaz dotykania jego biurka i niezbliżanie się do męża), oddaje mu ją natychmiast i kończy w ten sposób swoją największą życiową rolę – żony swojego męża. A Marie Benedict kończy swoją opowieść.

Niemożność pogodzenia kariery z życiem rodzinnym, rezygnacja z własnych ambicji na rzecz kariery męża, miejsce kobiety we wciąż przeważająco męskim środowisku naukowym – to wciąż aktualne kwestie, wybrzmiewające wyraźnie w powieści, która w założeniu miała być fabularyzowaną biografią dziewiętnastowiecznej matematyczki i fizyczki. „Panią Einstein” czyta się z wypiekami na twarzy. To bardzo interesująco napisana książka, nie tylko przywracająca pamięć o Milevie Marić, która – mam nadzieję – przestanie być po tej pozycji nazywana jedynie pierwszą żoną Einsteina, ale także przynosząca refleksję na temat ewolucji roli kobiety w społeczeństwie i nauce. Nie mówiąc już o zupełnie nowym spojrzeniu na twórcę (współtwórcę?) teorii względności. Takie ujęcie zarówno małżeństwa Einsteinów, jak i samego noblisty było bardzo potrzebne.

Kim byłaby Mileva, gdyby nie spotkała Einsteina? Być może wybitną fizyczką, twórczynią teorii względności, trzecią kobietą na świecie, która otrzymałaby Nobla w dziedzinie fizyki. Kim byłby Einstein, gdyby nie spotkał Milevy? Być może nauczycielem fizyki w małym szwajcarskim miasteczku, który musiałby zająć się zarabianiem na życie, opłacaniem rachunków, przygotowywaniem posiłków, wychowywaniem dzieci i nie starczyłoby mu już czasu i ochoty na dociekania na temat względności. Zaraz, zaraz… Rachunki, gotowanie dzieci? Przecież tym zajmuje się żona fizyka…

AUTOR: MARIE BENEDICT
TYTUŁ: "PANI EINSTEIN"
PRZEKŁAD: NATALIA MĘTRAK-RUDA
WYDAWNICTWO: ZNAK
ROK WYDANIA: 2017

Recenzja dla Szuflada.net

[1] „Na pytanie, kto wychowuje dzieci pisarzowi, odpowiedź jest oczywista: żona pisarza. Na pytanie, kto wychowuje dzieci pisarce, również odpowiada się bez zastanowienia: pisarka”. – Grażyna Plebanek, Smok jest kobietą, „Trendy. Art Of Living” 2016, nr 2.
[2] Mitza urodziła się z defektem jednej nogi, co uznano za przeszkodę w rodzeniu dzieci, jak również w… znalezieniu męża.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły