Einstein był(a) kobietą
Kopernik – mimo tego, co
usłyszeliśmy w „Seksmisji” – nie był kobietą. A Einstein? Marie Benedict
twierdzi, że tak. I ma rację. Beletrystyczna powieść o Milevie „Mitzy” Marić,
pierwszej żonie twórcy teorii względności, pokazuje, że prawda też bywa względna.
A nawet, jak miało to miejsce w opisywanym przypadku, bezwzględna.
O Albercie Einsteinie słyszeli
wszyscy. Nawet ci, którzy nie mają zielonego pojęcia o fizyce kwantowej, znają
wzór E = mc2 i chętnie noszą T-shirty z podobizną noblisty pędzla Andy’ego
Warhola, bo Einstein już dawno przestał być postacią wyłącznie ze świata nauki,
a stał się ikoną popkultury. A kto słyszał o Milevie Marić? Nikt. Przesadzam,
oczywiście. Pewnie muszą ją znać – siłą rzeczy – fizycy kwantowi oraz
biografowie Einsteina. Ale dla nich Mileva Marić to w pierwszej kolejności żona
noblisty, dopiero później znakomita matematyczka i fizyczka, a bez niej – być
może – nie doszłoby do sformułowania teorii względności. Czy wiedzą o tym ci,
którzy noszą T-shirty z warholowską podobizną Einsteina? Pewnie nie.
Marie Benedict, autorka „Pani
Einstein”, zrobiła odważny krok. Po pierwsze, zdecydowała się na napisanie
fabularyzowanej biografii Milevy Marić, dzięki czemu mogła – balansując na
granicy faktów i fantazji literackiej – postawić śmiałe hipotezy na temat tak
odkryć Einsteina, jak i jego związku z pierwszą żoną. Po drugie, odbrązowiła
ikoniczną postać twórcy teorii względności, który jako – pewnie po raz pierwszy
– bohater drugoplanowy zostaje przedstawiony w – delikatnie mówiąc – nie
najlepszym świetle. Benedict, która przystępując do pracy nad odtworzeniem
biografii Mitzy, miała już za sobą książeczkę dla dzieci „Kim był Albert
Einstein?”, poświęciła wiele czasu na analizę listów państwa Einsteinów,
stanowiących zarówno punkt wyjścia, jak i solidną bazę dla jej książki. Jednak
w swojej beletrystycznej opowieści o Milevie Marić autorka wyszła daleko poza
historię żony wielkiego Einsteina, przemycając wiele gorzkich refleksji na
temat pozycji kobiety (a zwłaszcza kobiety o ambicjach większych niż bycie żoną
i matką) w XIX-wiecznej Europie, rzucając jednocześnie nowe światło na dobrze
nam znaną teorię względności.
Kto wychowuje dzieci fizyka? Żona
fizyka. Kto wychowuje dzieci fizyczki? Fizyczka.[1] Parafraza
stwierdzenia pisarki Grażyny Plebanek, która zadaje to samo pytanie w stosunku
do pisarzy obojga płci, doskonale sprawdza się również w kontekście historii
Alberta i Milevy Einsteinów. Marie Benedict odtwarza krok po kroku biografię
Mitzy przede wszystkim jako matematyczki i fizyczki muszącej sobie poradzić w
zdecydowanie męskim świecie nauki, a także – na podstawie korespondencji Milevy
i Alberta – historię jej związku z Einsteinem. Wyłania się z niej obraz
utalentowanej, obdarzonej wybitnym matematycznym serbskiej dziewczyny, która –
uznana przez matkę za niezdolną do pełnienia roli żony i matki[2],
za to nieustannie dopingowana przez ojca – staje się jedną z niewielu kobiet
studiujących nauki ścisłe na elitarnej szwajcarskiej uczelni. Spotkanie Alberta
Einsteina staje się początkiem (coraz mniej) romantycznej historii bez happy
endu. Marie Benedict przedstawia losy związku Milevy i Alberta tak, jak
podpowiadają jej intuicja i fantazja literacka, ale nie zaniedbuje faktów.
Pierwszy etap ich znajomości to
wzajemna fascynacja dwóch wielkich ścisłych umysłów. Dopóki jest to zauroczenie
na poziomie intelektualnych, mamy do czynienia z – paradoksalnie – romantyczną
historią dwójki uczonych zakochanych zarówno w sobie, jak i w naukach
matematycznych. Kiedy jednak temu oczarowaniu zaczyna towarzyszyć cielesne
pożądanie, staje się to początkiem końca życia, jakie wymarzyła sobie Mileva. Ciąża
przyszłej pani Einstein okazuje się puszką Pandory, która sprowadza szereg
nieszczęść na Mitzę, począwszy od niezdanych egzaminów, przez kradzież
własności intelektualnej, na całkowitym rozkładzie jej związku z Einsteinem
skończywszy. Przyglądamy się dramatycznej walce Milevy, która próbuje pogodzić
studia i własne badania z macierzyństwem i stworzeniem rodziny z noblistą,
ukazanym jako niedojrzały, pozostający pod ogromnym wpływem rodziców,
zapatrzony jedynie w siebie i własną karierę Piotruś Pan, a w końcowej części
powieści – bezwzględny i cyniczny drań. Po utracie pierwszego dziecka (wiele
wskazuje na to, że zostało oddane do adopcji, ale Benedict sugeruje, że
dziewczynka zmarła) Mitza wciąż tkwi w coraz mniej rokującym na przyszłość
związku z Einsteinem, przyglądając się jego świetnie rozwijającej się – także
dzięki niej – karierze naukowej i rodząc następne dzieci. My z kolei
obserwujemy, jak umierają jej naukowe ambicje, które były (i są nadal) udziałem
wielu uzdolnionych kobiet, usuwających się w cień na rzecz kariery męża.
Doskonałym tego przykładem jest fragment, w którym Mitza spotyka się z Marią
Skłodowską-Curie. Noblistka dziwi się relacjom w małżeństwie Einsteinów i
przypomina, że Piotr Curie nie zgodził się na przyznanie mu Nobla, o ile nie
otrzyma go również jego żona – partnerka w badaniach i współodkrywczyni radu i
polonu.
Choć nie ma twardych dowodów na
bezpośredni wpływ badań Milevy na teorię względności Einsteina, Benedict
sugeruje, że mogło to mieć miejsce, a jako argument wysuwa chociażby to, iż
noblista opublikował ich wspólny artykuł naukowy, usuwając z niego nazwisko
Mitzy jako autorki. Oczywiście miał to zrobić dla ich wspólnego dobra… Mileva
powoli wycofuje się ze świata nauki i skupia się na rodzinie, ale kiedy
Einstein po wielu latach małżeństwa wręcza jej kartkę z nakazami i zakazami,
które żona ma sobie przyswoić, jeśli chce nią pozostać (m.in. przygotowywanie
trzech posiłków dziennie, pranie i prasowanie jego rzeczy, kategoryczny zakaz
dotykania jego biurka i niezbliżanie się do męża), oddaje mu ją natychmiast i
kończy w ten sposób swoją największą życiową rolę – żony swojego męża. A Marie
Benedict kończy swoją opowieść.
Niemożność pogodzenia kariery z
życiem rodzinnym, rezygnacja z własnych ambicji na rzecz kariery męża, miejsce
kobiety we wciąż przeważająco męskim środowisku naukowym – to wciąż aktualne
kwestie, wybrzmiewające wyraźnie w powieści, która w założeniu miała być
fabularyzowaną biografią dziewiętnastowiecznej matematyczki i fizyczki. „Panią
Einstein” czyta się z wypiekami na twarzy. To bardzo interesująco napisana
książka, nie tylko przywracająca pamięć o Milevie Marić, która – mam nadzieję –
przestanie być po tej pozycji nazywana jedynie pierwszą żoną Einsteina, ale
także przynosząca refleksję na temat ewolucji roli kobiety w społeczeństwie i
nauce. Nie mówiąc już o zupełnie nowym spojrzeniu na twórcę (współtwórcę?)
teorii względności. Takie ujęcie zarówno małżeństwa Einsteinów, jak i samego
noblisty było bardzo potrzebne.
Kim byłaby Mileva, gdyby nie
spotkała Einsteina? Być może wybitną fizyczką, twórczynią teorii względności,
trzecią kobietą na świecie, która otrzymałaby Nobla w dziedzinie fizyki. Kim
byłby Einstein, gdyby nie spotkał Milevy? Być może nauczycielem fizyki w małym
szwajcarskim miasteczku, który musiałby zająć się zarabianiem na życie,
opłacaniem rachunków, przygotowywaniem posiłków, wychowywaniem dzieci i nie
starczyłoby mu już czasu i ochoty na dociekania na temat względności. Zaraz,
zaraz… Rachunki, gotowanie dzieci? Przecież tym zajmuje się żona fizyka…
AUTOR: MARIE
BENEDICT
TYTUŁ: "PANI EINSTEIN"
PRZEKŁAD: NATALIA MĘTRAK-RUDA
WYDAWNICTWO: ZNAK
ROK WYDANIA: 2017
Recenzja dla Szuflada.net
PRZEKŁAD: NATALIA MĘTRAK-RUDA
WYDAWNICTWO: ZNAK
ROK WYDANIA: 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz