® Przyłapani z polską książką
Dziś lot
z Warszawy do Tel Awiwu trwa 4 godziny. Kiedy po wojnie przedostawała się pani
do Palestyny, trwało to dwa i pół roku. Myśli Pani o tym, kiedy leci samolotem
z Polski do Izraela?
Na początku myślałam za każdym razem, kiedy
leciałam, teraz coraz mniej. Im jestem starsza, tym ważniejsze jest dla mnie
podczas lotu, żeby mi było wygodnie (śmiech). Ale oczywiście, to zawsze wraca.
Kiedy jedzie się pociągiem, to się myśli, jak jechali inni na śmierć i co
widzieli, kiedy skakali z pędzącego pociągu. Razem z nimi widzi się te
przepiękne żółte pola rzepakowe. Bo to zostaje. Z człowiekiem jest tak, że ma
77 lat i może być równocześnie 7-letnią dziewczynką i 17-letnią zakochaną
dziewczyną. Mamy taką możliwość, a kiedy się pisze, to się tę możliwość
mobilizuje. Woła się tę 7-letnią dziewczynkę i ona zawsze przychodzi.
Kiedy
wraca Pani do Polski, mówi Pani, że Polska boli. Co to za ból?
Boli mnie to, że chodzę po Warszawie, w której
kiedyś, co trzeci człowiek był Żydem, a teraz nie ma w ogóle Żydów. I boli mnie
to, że Polska świetnie sobie daje radę bez Żydów. Niewiele osób zauważa ten
brak, pozostali uważają, że to bardzo dobrze. Nie ma chałatów, nie ma pejsów,
nie ma tego, co uznano za obce. I to boli.
Wróciłaby
Pani teraz do Polski?
Nie, nigdy. Przyjeżdżam tu ze względu na
książki. I muszę przyznać, że najlepszych czytelników mam właśnie w Polsce.
Wiem, dlaczego tak się dzieje. To zasługa języka polskiego. Kiedy mówię
"obława", to Polak wie od razu, o co chodzi. Bo historia, którą
opowiadam, to tutejsza historia. To nie jest historia Jordanii, to jest
historia Polski.
Ale
zaczęła Pani pisać dopiero wtedy, kiedy nauczyła się hebrajskiego…
Nie było sensu pisać po polsku. Nie było dla
kogo. Zaczęłam pisać dopiero wtedy, kiedy przyszła do mnie wnuczka i
powiedziała: "Mam egzamin z Zagłady, a ty tam byłaś, więc mi
pomożesz". Wtedy zrozumiałam, że przyszedł taki moment, że jeśli tego nie
opiszę, to umrze to razem ze mną. Pomyślałam, że nie mam prawa umierać razem z
tym. A potem już samo się potoczyło to moje pisarstwo.
Pisze
pani po polsku i hebrajsku. W jakim języku Pani myśli?
Raz myślę po hebrajsku, raz po polsku. Mam taki
dar, że kiedy mówię po angielsku, którym nieźle władam, to myślę po angielsku.
Kiedy mówię po polsku, myślę po polsku. Im jestem starsza, tym bardziej myślę
po polsku. To chyba naturalne, że człowiek im jest starszy, tym lepiej pamięta
to, co było dawniej. A tego, co było wczoraj albo gdzie są okulary już nie
(śmiech). Doskonale pamiętam, co było kilkadziesiąt lat temu. Wracają piosenki,
wiersze. Mogę deklamować Tuwima, Asnyka i Mickiewicza, bo ich wierszy uczyłam
się jako dziecko. Nie w szkole. Szkołę w Polsce zawsze oglądałam od zewnątrz.
Przecież 6 lat trwała wojna, byli Niemcy, którzy uważali, że żydowskie dzieci
nie tylko nie powinny się uczyć, ale też nie powinny żyć. A po wojnie uciekłam
z Polski. Ale zabrałam ze sobą na całe życie język.
Zbiór
"Osmaleni", podobnie jak "Podwójny krajobraz" mówi jednak
nie o przeszłości, ale o teraźniejszości. Takiej perspektywy Zagłady jeszcze
nie było w polskiej literaturze.
Piszę o teraźniejszości, bo bohaterowie tych
zbiorów to ludzie, którzy żyją. Byli w ogniu, ale w ostatniej chwili udało im
się uratować. Są "osmaleni". Michał Głowiński i Henryk Grynberg
powiedzieli, że tego słowa brakowało w języku polskim.
Ale w
przypadku „osmalonych” po piekle wojny przyszło kolejne – piekło życia…
Tym, którzy przeżyli, było bardzo ciężko.
Przede wszystkim pojawiło się pytanie: dlaczego przeżyłem? Pojawiło się
poczucie winy. Nie radość, ale poczucie winy. Bo pozostali nie wrócili. Tak jak
moi rodzice. Kiedy czekałam na moich rodziców, a oni nie wrócili, przestałam
wierzyć w Boga. Przecież mój ojciec nie zrobił nikomu nic złego, muchy nie
skrzywdził. Dlaczego więc ktoś zrobił to jemu?
W jednym
z Pani opowiadań pada zdanie: "Już nigdy nie poczuła się w życiu jak w
domu". To chyba dotyczy wszystkich bohaterów Pani opowiadań. Pani również?
Coś w tym jest. Ja również, wszędzie gdzie
jestem, czuję trochę obcości. Dlatego mogę się skupiać bardziej na innych niż
na sobie. Nie jestem w domu, więc mogę pełnić rolę obserwatora. Oczywiście, mam
swój dom, mówię przecież: wróciłam do domu. Ale w życiu nie jestem w domu…
Czuję tak do dzisiejszego dnia, choć dziś czuję się już dobrze. Tylko czy
naprawdę? Naprawdę to ja czuję się dumna, że miałam szansę dodać swoją cegiełkę
do budowy mojej ojczyzny - Izraela. W końcu nie każdy człowiek na świecie może
tak o sobie powiedzieć. Jeśli Żydom gdzieś w świecie jest źle, to mają dokąd
pojechać. A myśmy nie mieli. Nas nikt nie chciał.
* IRIT AMIEL - wybitna izraelska poetka,
pisarka i tłumaczka. Przeżyła zagładę częstochowskiego getta. Po wojnie
przyłączyła się do organizacji Bricha i wraz z grupą młodzieży nielegalnie
przedostała się do Palestyny. Zadebiutowała w 1994 r. tomikiem wierszy po
hebrajsku "Egzamin z Zagłady". W tym samym roku ukazał się tomik w
języku polskim. Oprócz niego w Polsce ukazały się zbiory wierszy: "Nie
zdążyłam", "Wdychać głęboko" oraz „Spóźniona/Delayed”. W 1999 r.
wydany został zbiór opowiadań "Osmaleni", który rok później nominowany
był do nagrody "Nike", a w 2008 r. – tom prozy "Podwójny
krajobraz". W 2016 r. ukazała się autobiograficzna książka „Życie. Tytuł tymczasowy”. We wszystkich utworach Irit Amiel dominuje temat Zagłady, a także
wpływ doświadczenia Holocaustu na życie ocalonych. Irit Amiel jest także
tłumaczką. Z hebrajskiego na polski przełożyła wiersze współczesnych poetów
izraelskich, a z polskiego na hebrajski utwory m.in. Hanny Krall, Henryka
Grynberga, Marka Hłaski i Wisławy Szymborskiej. Obecnie mieszka w Tel Awiwie.
Rozmowa dla Gazety Pomorskiej
Dzieki Karina. Pamietam chwile,kiedy powiedziala Ci te slowa, pomyslane poraz pierwszy. Sciskam bardzoserdecznie Irit
OdpowiedzUsuńJa również pamiętam i dziękuję. Za nie i za te, które usłyszałam już po wyłączeniu dyktafonu. Ściskam równie serdecznie!
UsuńPodziwiam, jak zawsze
OdpowiedzUsuń