Opowieść o zwyczajnym szaleństwie
O niektórych wokalistach mówi się, że byliby w stanie zaśpiewać
wszystko, nawet książkę telefoniczną. O Marku Niedźwieckim można powiedzieć to
samo. Gdyby, rzecz jasna, umiał śpiewać. Mógłby za to opowiedzieć listę osób niepłacących
abonamentu radiowo-telewizyjnego, a i tak wszyscy zamienilibyśmy się w słuch.
Jest taki Niedźwiedź, który mówi. I to na dodatek ciepłym
głosem. Żeby się o tym przekonać, wystarczy włączyć radiową „Trójkę”. Marek
Niedźwiecki, jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów w Polsce, tym razem dał
głos w postaci kolejnej książki. I znów o sobie. „Radiota” to ciepła, skrząca
się humorem i dyskretną (auto)ironią opowieść autobiograficzna, która
przypadnie do gustu nawet tym, którzy nie wiedzą, kim jest Marek Niedźwiecki
(chociaż trudno uwierzyć, że są jeszcze tacy). Bo Niedźwiecki opowiada jak
nikt. Czy to o swojej drodze od audycji radiowych nadawanych za młodu przez
samego siebie w lesie do pierwszych kroków w „Trójce”, czy też o słonecznej
Australii, do której ucieka i za którą tęskni w chłodne dni, czy wreszcie… o
kotletach mielonych, w których robieniu osiągnął mistrzostwo.
Przede wszystkim jednak z „Radioty” dowiadujemy się, kim jest
Marek Niedźwiecki po godzinach. Co robi człowiek, w którego żyłach płynie nie
krew, a muzyka, kiedy nie słyszymy go w radiu? Ściera kurz z dziesięciu tysięcy
płyt w swoim mieszkaniu. Kupuje pomidory i jabłka na bazarze. Fotografuje pod
światło, głównie drzewa. Przejmuje się każdym niepochlebnym mailem na swój
temat. Przyznaje się do tego, że nie jest dobrym kierowcą, a po zdaniu egzaminu
na prawo jazdy długo skręcał tylko w prawo. Lubi miód i australijskie
wina. I jak o sobie mówi, jest fafułą. Dlatego Monika Olejnik musiała
udawać jego żonę, żeby pewna bardzo zakochana w nim na zabój pani Zenobia dała
mu wreszcie święty spokój.
Co ciekawe, o kaszance, którą dostawał w dzieciństwie za
powiedzenie wierszyka, pluskwach w akademiku czy o tym, że nie zmartwił się,
kiedy pierwszego dnia stanu wojennego nie było teleranka, bo za nim nie
przepadał, Niedźwiecki opowiada z taką samą pasją jak o spotkaniu z gwiazdami
muzyki, o których nie śniło się zwykłym śmiertelnikom czy o mrożących krew w
żyłach propozycjach ze strony szalonych wielbicielek zakochanych w jego głosie.
Z ogromnym dystansem tak do świata, jak i do siebie serwuje nam opowieści nie
tylko o sobie, ale i o zmieniającej się wokół niego rzeczywistości. O tym, jak
nie nadążał za zmieniającą się razem z ustrojem modą. O pierwszych riflach z
„Peweksu”. O sztuczkach, do których musiał się uciekać, żeby w PRL-u móc
obejrzeć kawałek świata zza „żelaznej kurtyny”. Wreszcie o zgolonych – raz
tylko! – wąsach, które – prócz tego jednego razu – przetrzymały próbę czasu.
Ale „Radiota” to nie tylko Marek Niedźwiecki „od kuchni” (i to
nie tylko tej, w której przyrządza kotlety mielone, w których – jak już wiemy –
jest mistrzem), ale też swoisty poradnik pozytywnego myślenia. Bo to nie do
pomyślenia, żeby z taką pasją opowiadać o tak zwyczajnych rzeczach jak poranna
kromka chleba z białym serem, oglądanie wiadomości przy wyłączonym dźwięku czy
wyciąganie wtyczki telefonu i umilaniu sobie czasu w towarzystwie siebie samego,
i to odzianego tylko w szlafrok i kapcie. „Radiota” to opowieść zwyczajnego
niezwyczajnego człowieka, prowadzącego zwyczajne niezwyczajne życie, która –
uwaga! – może być brzemienna w skutki dla naszego zdrowia. Bo optymizm
Niedźwieckiego jest zaraźliwy. Dlatego „Radiota” jest godna polecania wszystkim
tym, którzy chcą złapać tego wirusa. Tym zaś, którzy nie chcą, muszę poradzić,
aby skontaktowali się z lekarzem lub farmaceutą. Bo i tak się zarażą.
„Radiota” to książka, którą warto mieć w zasięgu ręki. I to bez
względu na aurę. Marek Niedźwiecki zawsze będzie nam służyć pogodą. Ducha,
oczywiście.
AUTOR: MAREK NIEDŹWIECKI
TYTUŁ: RADIOTA, CZYLI SKĄD SIĘ BIORĄ NIEDŹWIEDZIE
WYDAWNICTWO: WIELKA LITERA
ROK WYDANIA: 2014
Recenzja dla Dobra Polska Szkoła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz