Do szpiku kości i
głębiej
Franz Kafka
przekonywał, że „powinniśmy czytać tylko te książki, które nas ranią i
przenikają”. Gdyby wpadły mu w ręce opowiadania Ivany Myškovej, nie zasnąłby,
dopóki by ich nie przeczytał. A po przeczytaniu i tak by nie zasnął. Tak jak
nie zasnęłam ja.
Dobrze by było, „żeby to, co się może wydarzyć, było
dokładnie określone, żeby między jednym i drugim była wyraźna granica.(…) Ta
granica jest wciąż umowna, co chwilę ją ktoś odsuwa lub przysuwa i nie ma w tym
żadnych reguł! Czujemy jednak wyraźnie, co się stać może, co się stać nie może,
co się stać mogło, a co z całą pewnością nigdy stać się nie mogło”. Ten cytat z
opowiadania „Zasłona” otwierającego tom „Białe zwierzęta są bardzo często
głuche” dokładnie oddaje to, co dzieje się w prozie Ivany Myškovej. Autorka nieustanne
balansuje na granicy tego, co się wydarza i tego, co wydarzyć się może, i to na
płaszczyźnie zarówno treści, jak i formy. W ten oto sposób otrzymujemy zbiór
jedenastu tragikomicznych opowiastek, w których Myšková testuje możliwości tak
języka, jak i percepcji czytelnika, po mistrzowsku igrając z przyzwyczajeniami
tego ostatniego. Równocześnie przy minimalnej liczbie słów przekazuje maksimum
treści. I tak się, proszę państwa,
pisze opowiadania!
Wszystkie historie w gruncie rzeczy traktują o tym samym: o
człowieku. Tyle że Myšková podchodzi do niego nie jak Dostojewski, ale jak Havel,
który twierdził, że „człowiek poważny jest strasznie śmieszny”. Dlatego też autorka wrzuca swoich zwyczajnych bohaterów w sytuacje cokolwiek niezwyczajne. A
czasami wręcz nadzwyczajne. Zanim jednak to zrobi, uprzedzi nas cytatem z
klasyka (Gombrowicza, Musila czy Manna), a sens tej sentencji zacznie się
wyłaniać z każdą kolejną linijką opowiadania. Punktem wyjścia dla autorki jest zawsze jakiś banał: zasłona okienna, wizyta teściowej, niewłaściwy pociąg, etc.
Te z pozoru niemające wielkiego znaczenia sytuacje za sprawą jednego słowa albo
gestu bohatera zamieniają się w absurdalne, groteskowe, a niejednokrotnie i
fantastyczne historie. Autorka w najmniej oczekiwanym momencie zbacza z
logicznego toku opowieści, prowadząc czytelnika na językowe manowce, a jednocześnie odkrywając przed nim drugie, a niekiedy i
trzecie, i czwarte dno danej historii. A każde z nich coraz ciemniejsze. Okazuje
się bowiem, że zarówno codzienność, jak i zwykli ludzie mają swoje ciemne zakamarki. I to właśnie robi Myšková w swoich tragikomicznych
miniaturach; tak długo skrobie wierzchnią warstwę ludzkiej egzystencji, aż
dojdzie do podszewki.
Tak jak wtedy, kiedy za sprawą niezasłoniętego okna spełnia marzenie
Soni o tym, by „z jej powodu mężczyźni spadali z dachów, rowerów i wpadali
wprost do kanałów” („Zasłona”). Albo kiedy podsuwa Ryszardowi, dziennikarzowi z
perwersyjną pasją pożerania psich chrupków, znajomego z kuriozalnym hobby, by „przez
cudzą namiętność przypomniał sobie (…) swoją własną” („Zew galasów”). Czy też wtedy,
gdy przewraca do góry nogami światopogląd pewnego zgryźliwca, który „z trudem
znosił czereśnie i Boże Narodzenie”, bo „nie rozumiał, dlaczego ludzie tak
radośnie świętują urodziny kogoś, kto tak koszmarnie skończy” („Zgryźliwiec”). Myšková
pozwala nam przejrzeć się w swoich bohaterach, niczym w krzywym zwierciadle. Jesteśmy jak ojciec
konduktorki Sylwii, uwięziony w życiu jak głowa zabitego białego jelenia w
czarnej oponie („Białe zwierzęta są bardzo często głuche”). Jak tytułowa
„Kobieta z żabą”, która zawsze chciała mieć psa, a ma żabę, bo nie wierzy, że
zasługuje na coś lepszego. Albo Szczepan
z „Hostelu”, który dzięki przyjęciu pod swój dach nieznajomego Francuza uzmysłowił
sobie, że „gdyby umiał grać na saksofonie, wszystko byłoby inaczej”, ale to i
tak niczego w jego życiu nie zmienia. Czy też bohaterka „Podszewki”, która w chwili,
kiedy staje się ofiarą złodzieja, każącego jej opróżnić torebkę, uświadamia
sobie, jak wiele rzeczy wpadło pod podszewkę i rozumie już, że „życia nie
powinno się odkładać na później”, bo nawet „niektóre rzeczy znoszą odkładanie
na później tylko do pewnego momentu, a po nim są bezpowrotnie stracone”.
Za pomocą wyrafinowanego acz subtelnego języka, okraszonego
szczyptą ironii (który mógł wybrzmieć jak trzeba dzięki doskonałemu tłumaczeniu Elżbiety Zimnej), kreśli Myšková portrety ludzi, którzy bardzo często wychodzą
poza kontury. Bo każda historia jest tak naprawdę jedną i tą samą. To opowieść o
człowieku w obliczu absurdu, jakim jest jego życie. Myšková, jak naukowiec podczas doświadczenia, wrzuca swojego bohatera w daną
sytuację i przygląda się, co też on zrobi. A i my się przyglądamy, bo nie
sposób nie dostrzec w zachowaniu i dylematach bohaterów nas samych. Niby nic
nowego, ale miniaturki ze zbioru "Białe zwierzęta są bardzo często głuche" zachwycają świeżością i pomysłowością, bo jedno
słowo, gest, sytuacja powoduje lawinę zdarzeń i zdań. Jednak tym, co stanowi o geniuszu
opowiadań Ivany Myškovej jest to, że nie są one zamknięte, ale to
my, czytelnicy, jesteśmy ich zakończeniem. Autorka – niczym podczas
eksperymentu na martwej żabie drażnionej prądem elektrycznym – wysyła impuls,
który pobudza nas do kończenia jej historii. W wyobraźni, a kto wie?, może i w realnym życiu.
„Ale co mamy robić?
Mamy tylko to…” – mówi bohaterka zamykającego zbiór opowiadania „Długa czerwona
nić”, a z nią i Myšková. W życiu najważniejsze jest życie. Reszta jest
milczeniem.
TYTUŁ: BIAŁE ZWIERZĘTA SĄ
BARDZO CZĘSTO GŁUCHE
AUTOR: IVANA MYŠKOVÁ
PRZEKŁAD: ELŻBIETA ZIMNA
WYDAWNICTWO: DOWODY NA ISTNIENIE
ROK WYDANIA: 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz