Mała pani Holmes na tropie
Gdybym miała znów kilkanaście lat, chciaabym zaprzyjaźnić się z
Mają Orety. Dlaczego? Bo jedyną dziewczynką, z którą chciałam się kolegować w
czasach mojego dzieciństwa był… Tomek, będącym na tropach Yeti. Na szczęście
czasy się zmieniły i Eliza Sarnacka-Mahoney podarowała mi dziewczynkę, która
nie beczy i nie da sobie w kaszę dmuchać. Chętnie podzielę się taką
przyjaciółką z innymi.
Maja Orety ma nie tylko dziwne nazwisko, ale też zakręconą
rodzinę i magiczne sąsiedztwo. Maja mieszka w sąsiedztwie… elfów, które
uwielbiają zabawę w chowanego. Do tego ma zupełnie zwyczajnie nazywającą się
przyjaciółkę Weronikę i nauczycielkę, panią Orlicz, która w elfy nie wierzy.
Niby nic, a jednak to właśnie stanie się punktem wyjścia do niezwykłego
śledztwa, które nasza bohaterka przeprowadzi z wprawą Sherlocka Holmesa.
Nazwisko potrafi
bardzo wpływać na nasz charakter. Nawet jeśli okazuje się, że w przeszłości
nasi przodkowie nazywali się zgoła inaczej. Moi na przykład stawiali pomiędzy
„O” a „rety” apostrof, a „rety” też zapisywali inaczej, jak w języku obcym. A
to dlatego, że faktycznie pochodzili z zagranicy. Wywodzili się z Irlandii,
potem bardzo długo rezydowali w Szkocji, aż w końcu osiedlili się w Polsce na
zaproszenie ostatniego króla. Niestety, urzędnicy w magistratach zrobili swoje,
jak i z czasem zostaliśmy rodziną Orety.
Książka Elizy Sarnackiej-Mahoney, choć przeznaczona dla młodego
czytelnika, pochłonęła mnie w całości. Inteligentna fabuła, giętki i plastyczny
język narracji, komizm słowny i sytuacyjny, a także dyskretnie przemycony walor
edukacyjny (chociażby dzięki przypisom wyjaśniającym zagadnienia czy to
historyczne czy geograficzne), to wszystko sprawia, że z czystym sercem mogę
polecić „Maję Orety” nie tylko córce, ale i jej mamie, a także babci. I choć bohaterek kobiecych (czy lepiej: dziewczęcych) jest więcej, to jest to także
świetna lektura dla chłopców, którzy na pewno nie tylko nie będą mogli się
oderwać od tej książki, ale także pokochają główną bohaterkę na tyle, żeby
szukać w swoim otoczeniu takiej koleżanki.
Babcia Antosia –
o, przepraszam, Antonina! – jest najmądrzejszą osobą, jaką znam. Powiem wam w
sekrecie, że choć bardzo kocham moją mamę, to
większym zaufaniem darzę jednak babcię. Babcia patrzy na świat przez różowe
okulary (opinia mamy) i uważa, że nigdy nie należy niczego zakładać z góry. Ani
tego, że w piątek trzynastego musi wydarzyć się nieszczęście, ani że jeśli ryby
generalnie nie mają głosu, to nie znaczy, że wśród ich trylionowej populacji
żyjącej w morzach i oceanach nie znalazłaby się taka, z którą można by
pogadać.
Tę mądrą, ciepłą i dowcipną książkę uzupełniają idealnie
oddające klimat „Mai Orety” rysunki Katarzyny Kołodziej, które cieszą oko
czytelnika i wywołuje uśmiech przewracającego kartki. Mnie osobiście urzekły
dlatego, że przypominały mi równie dowcipne rysunki, którymi sama z koleżankami
upiększałam zeszyty podczas niezbyt ciekawych lekcji.
Jeśli jeszcze nie poznaliście „Mai Orety”, nie zwlekajcie z
zapoznaniem się z tą niezwykłą dziewczynką. Dzięki niej uwierzycie nie tylko w
elfy, ale też w to, że piątek trzynastego nie musi oznaczać nieszczęścia. Bo –
jak mówi babcia Mai – nigdy nie należy niczego zakładać z góry.
TYTUŁ: MAJA
ORETY
AUTOR: ELIZA SARNACKA-MAHONEY
RYSUNKI: KATARZYNA KOŁODZIEJ
WYDAWNICTWO: LITERATURA
ROK WYDANIA: 2020
ROK WYDANIA: 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz