„Uwielbiam dzieci, pod warunkiem, że są
dobrze przyrządzone” – przyznał W. C. Fields. Zabawne? Makabryczne? A może
jedno i drugie? Taki właśnie jest „Mainstream” Miroslava Pecha. Jeśli chcecie
dowiedzieć się, jak wyglądałoby życie rodziców dziecka Rosemary po jego
przyjściu na świat, sięgnijcie po makabreskę autora „Uczniów Cobaina”. Piekielnie dobra to książka.
Maciej
to świeżo upieczony ojciec i niedoceniony pisarz, który miał ambicję „napisania
WIELKIEJ POWIEŚCI”, bo „nic mniej wzniosłego go nie interesowało”. Ma na swoim
koncie: żonę Klarę, dwumiesięczną córkę Sarę i wydaną książkę „Klaustrofobia
otwarta”, która doczekała się „sześciu sprzecznych recenzji” i „wyprzedaży z
osiemdziesięcioprocentową zniżką”. A teraz właśnie dostał anonimowego maila ze
zdjęciami Klary, potwierdzającymi jej udział w castingu do filmu porno, więc
zastanawia się, czy Sara jest jego córką, bo „czytał gdzieś, że aż trzydzieści
procent ojców wychowuje nie swoje dzieci”, a poza tym nie powinien się w ogóle
żenić. To, co początkowo wygląda na dobrze nam znany z „Uczniów Cobaina”
komediodramat, ze strony na stronę zamienia się w coraz mroczniejszą i coraz
bardziej nieprzewidywalną makabreskę. Aż po koszmarny finał.
„Mainstream”
Miroslava Pecha to nic innego jak wariacja na temat ciągu dalszego „Dziecka
Rosemary” Iry Levina. Tam mieliśmy do czynienia z obawami ciężarnej kobiety,
które coraz bardziej przypominają paranoję, tutaj mamy szansę obserwować, co
dzieje się tuż po przyjściu dziecka na świat. Co prawda mała Sara nie ma w sobie
nic z czarciego pomiotu, ale powolny rozkwit obłędu u świeżo upieczonych
rodziców wygląda już na diabelskie sprawki. „Mainstream” charakteryzuje taki
sam jak w „Dziecku Rosemary” niepokój i podobna wieloznaczność. Z tą tylko
różnicą, że tam, gdzie Levin wybiera niedopowiedzenie, Pech idzie w makabrę i
groteskę. Nie zmienia to jednak faktu, że do końca nie wiemy, czy to, co się
dzieje w powieści, wydarza się naprawdę, czy jest wstrząsającą projekcją lęków
młodych rodziców, będących odpowiedzią na zderzenie oczekiwań z
rzeczywistością. Wzajemna nieufność i niechęć Macieja i Klary przybiera coraz
bardziej koszmarne i kuriozalne kształty, prowadząc w ostatecznym rozrachunku
do zbrodni.
W „Mainstreamie” doskonale widać, jak autor
„Uczniów Cobaina” ewoluuje – zarówno temat, jak i styl jest dojrzalszy, a Pech
coraz odważniej poczyna sobie z igraniem z konwencją. Tutaj jeszcze wyraźniej
dochodzi do głosu nieczęsto spotykana umiejętność opisywania otaczającej
rzeczywistości przy użyciu absurdu, groteski i czarnego humoru bez popadania w
autokarykaturę. Pech bawi się z czytelnikiem, nawet na chwilę
nie pozwalając mu odnaleźć się w konwencji ani tym bardziej poczuć się w niej
bezpiecznie. To, co realne albo prawdopodobne, równie szybko ustępuje miejsca
temu, co absurdalne i groteskowe i na odwrót. Znany już z „Uczniów Cobaina”
oszczędny styl Pecha staje się w „Mainstreamie” jeszcze bardziej ascetyczny,
acz treściwy, co perfekcyjnie wybrzmiewa w tłumaczeniu. Lakoniczność narracyjna
autora stanowi doskonały kontrast makabrycznych opisów, którym – zwłaszcza w
końcowych partiach powieści – blisko do scen gore. Autor nie szczędzi okrucieństwa, a my cały czas zastanawiamy
się, na ile jesteśmy zdolni – jako ludzie – do podobnych zachowań, także, a
może przede wszystkim, we własnej fantazji. Częściowo otwarte zakończenie
książki nie daje pożądanej odpowiedzi na pytanie, czy to, czego byliśmy
świadkami jako czytelnicy, faktycznie się zdarzyło, czy też zadziało się
jedynie w głowach bohaterów. I tylko dziecko, będące przyczynkiem do rozkładu
rodziny i rozpadu psychiki upchniętych na siłę w role społeczne rodziców,
podobnie jak tytułowe dziecko Rosemary z powieści Levina pozostaje takie, jakie
było – zupełnie nieświadome bałaganu, jaki narobiło.
„Mainstream” to mocna i niepokojąca makabreska
obyczajowa albo – jak kto woli – horror społeczny, gdzie granica między tym, co
realne, a tym, co zrodzone z podszeptów owładniętego paranoją umysłu, jest
równie cienka jak między miłością a nienawiścią, prawdą a kłamstwem, dobrem a
złem. Miroslav Pech w przewrotny sposób pokazuje nam, że nie trzeba wcale być
rodzicem dziecka szatana, żeby znaleźć się w piekle. Piekle własnego umysłu.
Piekle ról społecznych. A może po prostu piekle zwanym życiem. A sam „Mainstream”? Dobry jak diabli.
TYTUŁ: MAINSTREAM
AUTOR: MIROSLAV PECH
PRZEKŁAD: MIROSŁAW
ŚMIGIELSKI
WYDAWNICTWO: STARA SZKOŁA
ROK WYDANIA: 2018
Recenzja dla Szuflada.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz