NOWOJORSKA
TOALETA – miejsce, o
którym możecie sobie jedynie pomarzyć, kiedy nagle odkryjecie jego brak.
Wyobraźcie
sobie, że chce się wam siku. Teraz. Tak jak siedzicie. Albo stoicie. A teraz
wyobraźcie sobie, że bardzo chce się wam siku. Nie odrobinę. Nie trochę.
Bardzo. A teraz wyobraźcie sobie, że jesteście w miejscu, gdzie nie ma ani
jednej toalety publicznej. Wspaniale, prawda? Może powtórzę: ANI JEDNEJ TOALETY
PUBLICZNEJ. Nadal jest wam wspaniale? No, właśnie… Co
robicie? Nie, nie i jeszcze raz nie. Akurat TA opcja nie wchodzi w
grę. No, chyba, że należycie do tych szczęściarzy, którzy są już zacewnikowani.
Albo jesteście w przedziale wiekowych od zera do półtora roku. No, właśnie. Ja
też nie jestem.
Co
teraz? Nie pozostaje nic innego, jak tylko znaleźć jakąś kawiarnię, kupić
szybko kawę i zacząć się modlić. Żeby kolejka do toalety nie była dłuższa niż
kolejka po kawę. Tyle tylko że musicie najpierw znaleźć jakąś kawiarnię. I to
NATYCHMIAST. I tu może być już gorzej, bo - jak się domyślacie - Nowy Jork nie składa się wyłącznie z Manhattanu. A jak ją już nawet znajdziecie, to
też wcale różowo nie jest, bo trzeba stanąć w kolejce po latte, która zwykle
ciągnie się przez całe miasto (kolejka, nie latte), by potem z gorącym jeszcze
kubkiem szybko biec (auć…) do kolejnej kolejki, która zazwyczaj ciągnie się aż
do sąsiedniego miasta, a dopiero na jej końcu znajduje się nasza mekka.
TOALETA. Jeżeli, oczywiście, do tego czasu, nie leci już wam po nogach. I nie
mam tu na myśli kawy…
Dlatego
w Nowym Jorku Sturbacks jest jak kościół, do którego pielgrzymują miliony. Bez
względu na to, czy są wierzący czy nie. Zresztą… Każdy, komu zachce się siku,
uwierzy we wszystko. Wierzcie mi… I nie jest to reklama tej sieci, ale
prosta zależność. Starbucks, skuszony obietnicą płacenia niższych podatków,
zgodził się na przyjmowanie wszystkich w nagłej potrzebie bez konieczności
zakupu czegokolwiek. Oczywiście, są odstępstwa od tej reguły. Na przykład
takie, że zdarzają się Sturbacksy bez toalety. I wtedy można dostać naprawdę
wielkich oczu. I to z obydwu powodów.
W Nowym Jorku oczywiście zdarzają się toalety publiczne, ale są one równie
rzadkie jak miłe słowa w postach na Facebooku i przystojni, inteligentni i sympatyczni mężczyźni, którzy nie mają już chłopaka. Jeśli nie będziecie mieć szczęścia i nie znajdziecie żadnej toalety publicznej (a, umówmy się, będzie to tak prawdopodobne jak to, że Władimir Putin otrzyma pokojową Nagrodę Nobla), to zawsze możecie wysikać się w centrach handlowych albo... bibliotece publicznej.
Dlatego wszystkim odwiedzającym Nowy Jork polecam zaopatrzenie się o ile nie w cewnik, to na pewno w aplikację Best Bathroom, która ułatwi znalezienie publicznej toalety, a nawet dokładnie opisze drogę do łazienki w hotelach. To ostatnie na wypadek, gdyby ktoś potrzebował iść w nocy do toalety i nie chciał włączać światła. Śmieszne? Niekoniecznie. Pamiętajcie, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A z pełnym pęcherzem nie radzę się śmiać.
Niniejszy przewodnik
nie ma nic wspólnego z przewodnikiem Pascala, więc czytacie go na własną
odpowiedzialność. Poza tym pamiętajcie, że z bezsensowną poradą jest jak z
poduszką powietrzną: nic w niej nie ma, a może uratować życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz