A Sad Case Before The Bench - Thomas Protheroe, 1891 r.
Działo się to w wigilię Bożego Narodzenia i mimo że
było jeszcze wcześnie, w maleńkiej rosyjskiej wiosce światła rozświetlały już
wszystkie okna sklepów i domów a krótki zimowy dzień zaczął się już chylić ku
końcowi. Rozbawione dzieci wbiegły już do środka i zza zamkniętych okiennic
dało się słyszeć jedynie stłumione odgłosy rozmów i śmiechu.
Leciwy
Ojczulek Panov, wiejski szewc, wyszedł przed swój zakład, żeby po raz ostatni
powieść wokół wzrokiem. Radosne dźwięki, jasne światło i delikatny, ale
drażniący nozdrza zapach świątecznych potraw przypomniały mu o minionych
świętach, kiedy to jego żona wciąż żyła, a dzieci były jeszcze małe. Dziś nie
było wokół niego nikogo. Jego zwykle promienna twarz, z delikatną siateczką
zmarszczek ukrytych za okrągłymi metalowymi okularami, posmutniała. Pewnym
krokiem wszedł jednak do środka, zamknął okiennice i postawił dzbanek na
węglowym piecu, żeby podgrzać kawę. A potem z głośnym westchnieniem umościł się
w swoim ulubionym olbrzymim fotelu.
Ojczulek
Panov rzadko sięgał po książki, ale dzisiejszego wieczoru wyciągnął wielką,
starą, rodzinną Biblię i wolno wodząc palcem wskazującym po kolejnych wersach
kolejny raz przeczytał fragment poświęcony Bożemu Narodzeniu. Czytał o tym, jak
Maria i Józef, zmęczeni podróżą do Betlejem, nie znaleźli żadnego miejsca pod
niczyim dachem, więc maleńkie dziecko Marii przyszło na świat w stajence.
– O, rety,
rety! – zawołał Ojczulek Panov. – Gdyby tylko zjawili się tutaj! Mógłbym oddać
im swoje łóżko i okryć dzieciątko patchworkową kołderką, żeby nie zmarzło.
Kiedy czytał
o mędrcach, którzy przybyli, żeby zobaczyć Dzieciątko Jezus i ofiarować mu
niezwykłe dary, zafrasował się.
– Nie mam
dla niego żadnego prezentu – rzekł zasmucony.
Nagle jego
twarz pojaśniała. Odłożył Biblię, wstał i sięgnął do wysokiej półki w swojej
izdebce. Ściągnął z niej małe zakurzone pudełko i otworzył je. W środku
znajdowała się para pięknych skórzanych bucików. Twarz Ojczulka Panova
pokraśniała z zadowolenia. Tak, były tak doskonałe, jak je zapamiętał –
najlepsze buty, jakie kiedykolwiek zrobił. – Powinienem mu je ofiarować –
podjął decyzję, odkładając je i siadając znów w fotelu.
Poczuł się
już zmęczony i im dłużej czytał, tym bardziej robił się śpiący. Litery zaczęły
mu tańczyć przed oczami, więc chciał je przymknąć, choćby na chwilę. Zasnął,
nie wiedząc nawet kiedy.
Kiedy spał,
przyśnił mu się sen. Śniło mu się, że ktoś jest w jego izdebce i jak każdy
śniący wiedział od razu, kim była ta osoba. To był Jezus.
– Życzyłeś
sobie, żeby mnie zobaczyć, Ojczulku Panow – powiedział do niego z życzliwością.
– Wypatruj mnie jutro. Odwiedzę cię w samo Boże Narodzenie. Ale wypatruj mnie
uważnie, bo nie zdradzę ci, kim jestem.
Kiedy
Ojczulek Panov się w końcu obudził, biły już dzwony i smuga porannego światła
sączyła się przez okiennice. – Niemożliwe! – powiedział Ojczulek Panov. – Dziś
Boże Narodzenie!
Podniósł się
i przeciągnął, żeby rozprostować kości. Nagle jego twarz pokraśniała z
zadowolenia, kiedy tylko przypomniał sobie swój sen. W końcu miały to być
wspaniałe święta, bo sam Jezus przychodził do niego z wizytą. Jak może on
wyglądać? Jak maleńkie dziecko, tak jak podczas pierwszego Bożego Narodzenia? A
może jak dorosły mężczyzna, cieśla albo wielki Król, którym jest, Syn Boga?
Będzie musiał go uważnie wypatrywać, żeby go poznać, bez względu na to, pod
jaką postacią się zjawi.
Ojczulek
Panov nastawił specjalny dzbanek kawy na swoje świąteczne śniadanie, otworzył
okiennice i wyjrzał przez okno. Na ulicy nie było żywego ducha. Oprócz
zamiatacza ulic. Wyglądał żałośnie i źle jak zawsze, ale to chyba nic dziwnego.
Kto chciałby pracować w dzień Bożego Narodzenia, i to jeszcze w tak
przenikający do szpiku kości mroźny i mglisty poranek?
– Wejdź do
mnie! – zawołał wesoło na całą ulicę. – Wejdź i napij się gorącej kawy, żeby
się ogrzać.
Zamiatacz
podniósł na niego wzrok, nie wierząc własnym uszom. Zupełnie onieśmielony był w
stanie jedynie upuścić miotłę i przyjąć zaproszenie do ciepłego wnętrza
izdebki. Jego stare odzienie parowało z wolna w cieple pieca, a on ogrzewał
zmarznięte dłonie gorącym kubkiem kawy.
Ojczulek
Panov przyglądał mu się z zadowoleniem, ale od czasu do czasu jego wzrok biegł
w stronę okna. Nie mógł przecież przeoczyć swojego specjalnego gościa.
–
Spodziewasz się kogoś? – spytał w końcu zamiatacz.
Ojczulek
Panov opowiedział mu o swoim śnie.
– Cóż, mam
nadzieję, że przyjdzie – powiedział zamiatacz. – Podarowałeś mi trochę
świątecznej radości, której się nigdy nie spodziewałem. Zasługujesz na to, żeby
twój sen się ziścił. I uśmiechnął się.
Kiedy
zamiatacz wyszedł, Ojczulek Panov wstawił kapuśniak na kolację, a potem znów
wyszedł na próg i wyjrzał na ulicę. Ale nie ujrzał nikogo. Mylił się. Ktoś
właśnie nadchodził.
Wolno i
bezszelestnie szła młoda kobieta, opierając się co chwilę o ściany sklepów i
domów, zanim w końcu znalazła się w zasięgu wzroku Ojczulka Panova. Wyglądała
na wycieńczoną i niosła coś w rękach. Kiedy podeszła bliżej, zauważył, że było
to dziecko owinięte w szal. Na jej twarzy, tak jak i na ściągniętej buzi
dziecka, malował się taki smutek, że serce Ojczulka Panova stopniało od razu.
– Zapraszam
do środka – zawołał, wychodząc im naprzeciw. – Potrzebujecie się ogrzać i
odpocząć.
Młoda matka
pozwoliła zaprowadzić się do środka i posadzić wygodnie w fotelu.
Z jej ust
wydobyło się ciche westchnienie ulgi.
– Podgrzeję
trochę mleka dla dziecka – powiedział Ojczulek Panov. – Miałem swoje dzieci,
więc wiem, jak to robić; mogę ją nakarmić, jeśli chcesz.
Zdjął mleko
z pieca i ostrożnie nakarmił dziecko łyżeczką, ogrzewając jednocześnie jego
nóżki.
– Ona
potrzebuje butów – powiedział szewc.
– Nie stać
mnie na buty – odpowiedziała dziewczyna. – Nie mam męża, który by utrzymywał
dom. Jestem w drodze do następnej wsi, żeby znaleźć pracę.
Przez głowę
Ojczulka Panova przemknęła pewna myśl. Przypomniał sobie buciki, które oglądał
ubiegłej nocy. Tyle że trzymał je dla Jezusa. Ale kiedy spojrzał raz jeszcze na
zmarznięte nóżki dziecka, od razu zmienił zdanie.
– Przymierz
je – powiedział, odnosząc dziecko i buciki matce. Pasowały jak ulał. Młoda
kobieta uśmiechnęła się cała szczęśliwa, a dziecko zagruchało z zadowolenia.
– Byłeś dla
nas taki dobry – powiedziała dziewczyna, szykując się z dzieckiem do wyjścia. –
Niech wszystkie twoje świąteczne życzenia się spełnią!
Ale Ojczulek
Panov zaczął się niepokoić, czy jego wyjątkowe Boże Narodzenie w ogóle
nadejdzie. Może przeoczył swojego gościa? Przerażony przeczesywał wzrokiem
ulicę. Przechodziło nią wielu ludzi, ale wszyscy mieli znajome twarze. Byli to
sąsiedzi wybierający się w odwiedziny do swoich rodzin. Pozdrawiali go i
uśmiechali się, życząc wesołych świąt. Wśród nich byli też żebracy. Ojczulek
Panov pospieszył do domu, żeby poczęstować ich gorącą zupą i kawałkiem chleba,
ale zaraz wracał na zewnątrz, żeby nie przeoczyć Ważnego Nieznajomego.
Zimowy
zmierz zapadł zbyt szybko. Kiedy Ojczulek Panov podszedł do drzwi i wytężył
wzrok, nie mógł już dostrzec mijających go przechodniów. Większość z nich była
już i tak w domach. Powlókł się w końcu do swojej izdebki, zatrzasnął okiennice
i zmęczony osunął się w swoim fotelu.
A więc to
był jednak tylko sen. Jezus nie przyszedł. Nagle zorientował się, że nie jest
już sam w pokoju. To nie mógł być sen, gdyż był całkiem rozbudzony. Początkowo
wydawało mu się, że przed jego oczami przesuwa się długi sznur ludzi, których
przyjął dzisiejszego dnia. Znów zobaczył starego zamiatacza ulic, młodą matkę z
dzieckiem i żebraków, których nakarmił. Kiedy zniknęli, usłyszał szept:
– Nie
widziałeś mnie, Ojczulku Panov?
– Kim
jesteś? – zawołał w zdumieniu.
Wtedy
usłyszał inny głos. Głos z jego snu – głos samego Jezusa.
– Byłem
głodny, a nakarmiłeś mnie – powiedział. – Byłem nagi, a odziałeś mnie. Byłem
zmarznięty, a ogrzałeś mnie. Przybyłem dzisiaj w każdym, któremu pomogłeś i
którego przyjąłeś pod swój dach.
Nagle
wszystko umilkło. Słychać było tylko tykanie zegara. Wielki pokój i ogromne
szczęście zdawało się wypełniać tak cały pokój, jak i serce Ojczulka Panova,
tak że chciał wybuchnąć głośnym śpiewem i śmiechem, a w końcu zatańczyć z
radości.
– A jednak przyszedł! – tylko tyle zdołał wyszeptać.
Z rosyjskiego przełożyła Karina Bonowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz