sobota, 31 grudnia 2022

MARTIN McDONAGH, THE BANSHEEN OF INISHERIN

 “The Banshees of Inisherin”, czyli jak unfriend przyjaciela w realu




“The Banshees of Inisherin” to jedyna komedia romantyczna, po której nie bolą zęby (od nadmiaru słodyczy), ale serce (ze wzruszenia). Płakać też będziecie – albo ze śmiechu, albo z emocji. A może i z tego, i z tego. Opowieść Martina McDonagha o przyjaźni dwóch niemłodych już dżentelmenów z surowej irlandzkiej wyspy wciska w fotel i nie pozwala wstać o własnych siłach. A zaczyna się ona od słów: Już cię nie lubię…

 

Ten film jest tak dobry, że nie wiem, co powiedzieć. Najlepiej nic bym nie powiedziała, tylko zaprosiła wszystkich do kina. Żeby też zaniemówili. Ale powiedzieć coś wypada, więc… Zacznę może od samego twórcy. Martin McDonagh to człowiek, który z nudów zaczął pisać sztuki teatralne, bo nic innego mu nie wychodziło. I tak został jednym z najwybitniejszych dramaturgów przełomu XX i XXI wieku. Potem sobie pomyślał: a może nakręcę film, to chyba nie powinno być trudne… I za pierwszy film dostał Oscara. McDonagh nie pisze na akord. Nie kręci filmów, jakby podbijał kartę w fabryce. Każe nam czekać. Ale wart jest każdego czekania.

 

Cieszę się, że “The Banshees of Inisherin” pojawił się na jakiś czas przed świętami Bożego Narodzenia. W natłoku tandetnych komedyjek romantycznych i predestynujących do podróbek „Opowieści wigilijnej” słabych wyciskaczy łez film McDonagha przynosi prawdziwego ducha świątecznego. Tego, który został przysypany stosami coraz bardziej wymyślnych świątecznych dekoracji i kartek z tekstami, które nikogo nie obchodzą. Dlaczego? Dlatego, że jest bezpretensjonalny, zabawny i szczery. I też mówi o miłości. O tej jej pięknej formie, o której już zapomnieliśmy, czyli o przyjaźni. A dokładniej o przyjaźni między dwoma mężczyznami zamieszkującymi irlandzką (fikcyjną) wyspę Inisherin w czasach irlandzkiej wojny domowej. Muzyk folkowy Colm Doherty (rewelacyjny jak zawsze Brendan Gleeson) rozstaje się ze swoim długoletnim przyjacielem Pádraikiem Súilleabháinem (zaskakująco fenomenalny Colin Farrel, który jak widać jest świetnym aktorem, ale najwyraźniej nie dano mu wcześniej dobrego scenariusza) za pomocą krótkiego oświadczenia: „już cię nie lubię”. Pádraik jest zaskoczony: „ale przecież wczoraj mnie lubiłeś… „ Od tego momentu zaczynamy śledzić historię kryzysu przyjaźni dwójki Irlandczyków, w którym uczestniczy cała wioska, łącznie z siostrą Pádraika, Siobhán (doskonała Kelly Condon), i miejscowym łobuziakiem Dominikiem (fantastyczny Barry Keoghan), którzy próbują (z marnym skutkiem) pojednać zwaśnionych przyjaciół.


Jak to u McDonagha: żart jest ostry jak cięcie nożyc, którymi Colm chce sobie obcinać palce, żeby trzymać przyjaciela z daleka od siebie i mroczny jak irlandzkie wietrzne noce, a dialogi wybrzmiewają wyśmienicie, a to dzięki rodowitym irlandzkim aktorom, których akcent dodaje i pikanterii, i sentymentalizmu. Do tego trochę baśniowa atmosfera podkreślona wybitnymi zdjęciami magicznych irlandzkich wysp: Inishmore i Achill Island. W samym zresztą tytule pojawia się termin z irlandzkiego podania: bansheen - kobiece widmo, którego zawodzenie ostrzega przed zbliżającą się śmiercią w domu. I takie też zawodzenie słyszymy. To wycie zbliżającej się śmierci przyjaźni.


Jak się zakończy ta historia, nie powiem. Powiem jednak, że dawno nie widziałam tak mocnego, a jednocześnie tak wzruszającego obrazu miłości, którą jest przyjaźń w męskim wydaniu. U McDonagha mamy tak naprawdę wszystko, na co cierpi dzisiejszy świat. Fikcyjna wyspa Inisherin to mikrokosmos naszej cywilizacji: plaga samotności, kryzys egzystencjalny, toksyczna męskość, która nie pozwala mężczyznom na bycie kruchym i wrażliwym, wreszcie kryzys przyjaźni, o której istnieniu wszyscy zapomnieli, bo sprowadziła się do „friended” i „unfriended” na Facebooku. Tyle że u McDonagha ostatecznie wygrywa szczerość i autentyczność. Ta, której nam dzisiaj tak brakuje. Może warto by było pomyśleć o przyjaciołach, tych, którzy odeszli i tych, którzy jeszcze zostali. Może warto „unfriended” tych, których nawet nie znamy a figurują w naszych znajomych na Facebooku i „friended”, którzy są na wyciągnięcie ręki. Przyjaźń też potrafi boleć. Mieć kryzys. Jest jak życie; bywa dziwna, straszna i piękna.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły