“The Banshees of Inisherin”, czyli jak unfriend przyjaciela w realu
“The
Banshees of Inisherin” to jedyna komedia romantyczna, po której nie bolą zęby
(od nadmiaru słodyczy), ale serce (ze wzruszenia). Płakać też będziecie – albo
ze śmiechu, albo z emocji. A może i z tego, i z tego. Opowieść Martina
McDonagha o przyjaźni dwóch niemłodych już dżentelmenów z surowej irlandzkiej
wyspy wciska w fotel i nie pozwala wstać o własnych siłach. A zaczyna się ona
od słów: Już cię nie lubię…
Ten
film jest tak dobry, że nie wiem, co powiedzieć. Najlepiej nic bym nie
powiedziała, tylko zaprosiła wszystkich do kina. Żeby też zaniemówili. Ale
powiedzieć coś wypada, więc… Zacznę może od samego twórcy. Martin McDonagh to
człowiek, który z nudów zaczął pisać sztuki teatralne, bo nic innego mu nie
wychodziło. I tak został jednym z najwybitniejszych dramaturgów przełomu XX i
XXI wieku. Potem sobie pomyślał: a może nakręcę film, to chyba nie powinno być
trudne… I za pierwszy film dostał Oscara. McDonagh nie pisze na akord. Nie kręci
filmów, jakby podbijał kartę w fabryce. Każe nam czekać. Ale wart jest każdego
czekania.
Cieszę
się, że “The Banshees of Inisherin” pojawił się na jakiś czas przed świętami
Bożego Narodzenia. W natłoku tandetnych komedyjek romantycznych i
predestynujących do podróbek „Opowieści wigilijnej” słabych wyciskaczy łez film
McDonagha przynosi prawdziwego ducha świątecznego. Tego, który został
przysypany stosami coraz bardziej wymyślnych świątecznych dekoracji i kartek z
tekstami, które nikogo nie obchodzą. Dlaczego? Dlatego, że jest bezpretensjonalny,
zabawny i szczery. I też mówi o miłości. O tej jej pięknej formie, o której już
zapomnieliśmy, czyli o przyjaźni. A dokładniej o przyjaźni między dwoma
mężczyznami zamieszkującymi irlandzką (fikcyjną) wyspę Inisherin w czasach
irlandzkiej wojny domowej. Muzyk folkowy Colm Doherty (rewelacyjny jak zawsze
Brendan Gleeson) rozstaje się ze swoim długoletnim przyjacielem Pádraikiem
Súilleabháinem (zaskakująco fenomenalny Colin Farrel, który jak widać jest
świetnym aktorem, ale najwyraźniej nie dano mu wcześniej dobrego scenariusza)
za pomocą krótkiego oświadczenia: „już cię nie lubię”. Pádraik jest zaskoczony:
„ale przecież wczoraj mnie lubiłeś… „ Od tego momentu zaczynamy śledzić
historię kryzysu przyjaźni dwójki Irlandczyków, w którym uczestniczy cała
wioska, łącznie z siostrą Pádraika, Siobhán (doskonała Kelly Condon), i
miejscowym łobuziakiem Dominikiem (fantastyczny Barry Keoghan), którzy próbują
(z marnym skutkiem) pojednać zwaśnionych przyjaciół.
Jak to
u McDonagha: żart jest ostry jak cięcie nożyc, którymi Colm chce sobie obcinać
palce, żeby trzymać przyjaciela z daleka od siebie i mroczny jak irlandzkie
wietrzne noce, a dialogi wybrzmiewają wyśmienicie, a to dzięki rodowitym
irlandzkim aktorom, których akcent dodaje i pikanterii, i sentymentalizmu. Do
tego trochę baśniowa atmosfera podkreślona wybitnymi zdjęciami magicznych
irlandzkich wysp: Inishmore i Achill Island. W samym zresztą tytule pojawia się
termin z irlandzkiego podania: bansheen - kobiece widmo, którego zawodzenie ostrzega
przed zbliżającą się śmiercią w domu. I takie też zawodzenie słyszymy. To wycie
zbliżającej się śmierci przyjaźni.
Jak
się zakończy ta historia, nie powiem. Powiem jednak, że dawno nie widziałam tak
mocnego, a jednocześnie tak wzruszającego obrazu miłości, którą jest przyjaźń w
męskim wydaniu. U McDonagha mamy tak naprawdę wszystko, na co cierpi dzisiejszy
świat. Fikcyjna wyspa Inisherin to mikrokosmos naszej cywilizacji: plaga
samotności, kryzys egzystencjalny, toksyczna męskość, która nie pozwala
mężczyznom na bycie kruchym i wrażliwym, wreszcie kryzys przyjaźni, o której
istnieniu wszyscy zapomnieli, bo sprowadziła się do „friended” i „unfriended” na
Facebooku. Tyle że u McDonagha ostatecznie wygrywa szczerość i autentyczność.
Ta, której nam dzisiaj tak brakuje. Może warto by było pomyśleć o przyjaciołach,
tych, którzy odeszli i tych, którzy jeszcze zostali. Może warto „unfriended”
tych, których nawet nie znamy a figurują w naszych znajomych na Facebooku i
„friended”, którzy są na wyciągnięcie ręki. Przyjaźń też potrafi boleć. Mieć
kryzys. Jest jak życie; bywa dziwna, straszna i piękna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz