(Nie)brzydkie słowo na „h”, czyli hygge
Brzmi okropnie, ale oznacza coś bardzo miłego. Co?
Dobre pytanie. „Tego się nie pisze, to się czuje” – stwierdza w książce „Hygge.
Klucz do szczęścia” Meik Wiking, parafrazując słowa jednego z największych
nowożytnych filozofów, czyli Kubusia Puchatka. O czym mowa? O hygge.
O czym? Ano, właśnie…
Wyobraź sobie, jak w mroźny zimowy dzień wracasz do
domu, po czym wkładasz ciepłe wełniane skarpety, zaparzasz sobie herbatę z
cytryną i przytulasz się do kaloryfera. Ewentualnie do kogoś, kogo masz akurat
pod ręką. Albo jeszcze lepiej: wyobraź sobie, jak w mroźny zimowy dzień nie
musisz nigdzie wychodzić, za to możesz bezkarnie siedzieć z kubkiem kakao w
ręce i patrzeć, jak za oknem wszyscy marzną. Zakładam, że tak właśnie zaczyna
się większość recenzji książki Meika Wikinga „Hygge. Klucz do szczęścia”. Bo to
faktycznie najbardziej obrazowy i przemawiający do wyobraźni przykład, kiedy
przychodzi do wyjaśnienia, czym jest hygge. Ale po kolei.
Świat oszalał na punkcie hygge. Więc kiedy
zobaczyłam na półce w księgarni książkę Wikinga, odruchowo po nią sięgnęłam.
Tytuł mi się nie spodobał. Klucz do szczęścia? Serio? Ile takich książek już
mieliśmy? Ile takich kluczy już było? Do szczęścia, do miłości, do sukcesu, do
schudnięcia, do sukcesu przez schudnięcie, do miłości przez żołądek itd., itd.
Przerażają i odstręczają mnie tego typu poradniki, które przekonują, że jeśli
schudniemy 5 kg (nie 6 i nie 4, ale 5), zrobimy 12345 przysiadów i zapuścimy
wąsy, to będziemy najszczęśliwsi na świecie. Dlatego do książki Wikinga
podeszłam bardzo sceptycznie. Tym bardziej, że książka była zafoliowana i nijak
nie mogłam się dostać do środka. Ostatecznie w innej księgarni znalazłam
odfoliowany egzemplarz i zaczęłam go przeglądać. Na przeglądaniu się nie
skończyło. Zaczęłam czytać. Na stojąco. Po przeczytaniu jednej trzeciej uznałam,
że nie będę dłużej czytać na stojąco. Wróciłam z książką do domu. I to już
chyba jest dość przekonujące, jeśli chodzi o moją rekomendację „Hygge. Klucz do
szczęścia”.
Bo okazuje się, że pan Wiking, oprócz sympatycznego
nazwiska, ma jeszcze jedną zaletę: bardzo sympatycznie opowiada. Dokładnie tak.
Opowiada. Jego badania czyta się jak najlepszą opowieść przed snem. Tak, bo o
badaniach jest ta książka. Wiking nie dość, że jest Duńczykiem (co ważne w
kontekście wypowiadania się o szczęściu), to jeszcze dyrektorem Instytutu Badań
nad Szczęściem w Kopenhadze. Tak tak, takie rzeczy tylko w Danii. Dlaczego? Ano
dlatego, że Dania bije na głowę inne kraje, jeśli chodzi o rankingi poziomu…
szczęścia. Chociażby w znanym World Happiness Report 2016 , w którym naród
duński jest bezsprzecznym liderem. Jak to zmierzono?
W raporcie brano pod uwagę m.in. wskaźnik PKB na
głowę, poziom opieki zdrowotnej, wsparcie socjalne czy zaufanie społeczne. Aha,
czyli z tego wynika, że im bogatszy kraj, tym szczęśliwszy naród. No właśnie…
nie do końca. Bo trzeba pamiętać, że Dania jest równocześnie liderem, jeśli
chodzi o zachorowalność na nowotwory i sprzedaż antydepresantów. No to jak to
jest z tym szczęściem? A może to kwestia tego, że wykrywalność nowotworów,
która przecież nie musi iść w parze z umieralnością, jest tak duża, iż może
wydawać się, że Dania jest krajem, w którym od samego przebywania dostaje się
raka. Tak samo z antydepresantami. Poziom wykrywalności i leczenia depresji
jest znacznie większy niż w innych krajach, stąd przekonanie, że to duńskie
szczęście pochodzi jedynie z prozacu. Oczywiście, można dyskutować, czy Dania
jest rajem na ziemi, czy nie. Jedno jest pewne – coś w tych Duńczykach musi
być, skoro utrzymują się w czołówce najszczęśliwszych narodów świata. A Szwajcarzy,
których Duńczycy zawsze wyprzedzają, zachodzą w głowę, dlaczego to właśnie oni
nie są liderami… Przecież wszystko jest zbliżone: i wielkość kraju, i PKB, i
poziom życia, i opieka zdrowotna. Czegoś jednak zabrakło. Może właśnie tego
fatalnie brzmiącego w wymowie hygge, które sprawia, że na
wypowiadających je Duńczyków patrzy się tak samo podejrzliwie jak na chorych z
zespołem Tourette’a?
Swoją drogą, jak twierdzi Wiking, podobno do tego
słowa mają więcej praw Norwegowie, bo XVI-wieczne hugge jest
starsze niż XIX-wieczne duńskie hygge i oznacza po prostu
‚dobre samopoczucie’. Jednak tak naprawdę może się ono wywodzić ze
staronorweskiego hygga, czyli ‚pocieszać’, mającego swój początek w
germańskim hugr, czyli ‚nastrój’, pochodzącego od
germańskiego hugjan, będącego powiązanym ze staroangielskim hycgan,
czyli ‚myśleć, rozważać’. Uff… Najważniejsze, że chodzi o to samo. Bo przecież
Niemcy mają gemütlichkeit, Holendrzy –gezelligheid,
Norwegowie – koselig a Kanadyjczycy – hominess. I
wszyscy wiedzą, w czym rzecz. No właśnie, a w czym?
Meik Wiking nie jest typem teoretyzującego naukowca.
Chętnie sięga po przykłady obrazujące stawiane (hipo)tezy, bardzo często
korzystając z własnego doświadczenia. Kiedy więc na dzień dobry opisuje nam
historię o weekendzie za miastem, kiedy to po długim i męczącym zimowym
spacerze razem z przyjaciółmi rozpalili ogień w kominku, raczyli się gorącym
gulaszem i grzanym winem, od razy zaczynamy łapać, o co chodzi. Chyba każdy
czytający ten opis poczuł ciepło kominka i ślinka pociekła mu na myśl o
gulaszu. O winie nie wspominając. I to jest właśnie to, co nazywamy hygge –
wyjaśnia Wiking. I ja mu wierzę. Takich smacznych kąsków jest więcej.
Statystki, wykresy, ankiety – to wszystko, co najbardziej przeraża w książkach
naukowców, tutaj zostało podane lekkostrawnie i apetycznie. To niewątpliwa
zasługa gawędziarskiego tonu Wikinga, który snuje swoją opowieść o szczęściu –
popartą twardymi danymi (choć trudno uwierzyć, że takie istnieją w przypadku
mierzenia szczęścia…) – w wyjątkowo niepretensjonalny sposób, ale i oprawy
graficznej. Nie tylko zdjęcia i rysunki, również cały zamysł graficzny książki
o nietypowych rozmiarach i miłej dla oka okładce czyni z tej lektury czystą
przyjemność.
Wiking prowadzi nas przez duński zamysł hygge.
Opowiada o żarłocznych Duńczykach, którzy pożerają ponad 8 kilogramów czekolady
i 3 kilogramy bekonu rocznie (na głowę) i spalają 6 kilogramów wosku, bo
kochają światło świec. Przy okazji podaje przepisy na skibberlabskovs –
gulasz szypra, boller i karry – duńskie mięsne kuleczki w curry czy gløgg –
grzane wino. Poleca docenienie brzydkich, za to grubych i ciepłych, skarpet i
robi świetną reklamę norweskim swetrom, tak chętnie noszonym przez Sarę Lund w
duńskim serialu „Forbrydelsen” (podobny sweter nosi Sarah Linden z
amerykańskiego odpowiednika serialu, czyli „The Killing”). Oprowadza nas po
najbardziej hygge miejscach w – jak się wydaje – najszczęśliwszym miejscu na
świecie (skoro znajduje się tam Instytut Badań nad Szczęściem), czyli
Kopenhadze. Przyjemna to podróż, bo autor tak sugestywnie opisuje wszystkie
wyżej wymienione rzeczy, że natychmiast nabieramy ochoty na grzane wino i
włożenie najbrzydszych wełnianych skarpet, które do tej pory wciśnięte były w
sam róg szuflady.
Najważniejsze jest jednak to, że Wiking nikomu nie
wmawia, iż od samego noszenia norweskiego swetra czy zjedzenia duńskich
mięsnych kuleczek staniemy się od razu szczęśliwi. Raczej sugeruje, że hygge to
trochę takie coś z niczego. Coś, co jest niezauważalne, dopóki nie okaże się
przydatne. W końcu nic tak nie cieszy jak znaleziony w zakamarku szafki ostatni
kawałek czekolady, kiedy właśnie mamy nieodpartą ochotę na coś słodkiego, a nie
chce nam się wychodzić z domu. Wiking proponuje, żeby przenieść to na grunt
życia codziennego. Coś na zasadzie: „Jeśli życie zsyła ci cytryny, zrób z nich
lemoniadę”. Duńczycy jak nikt opanowali tę sztukę. W końcu to właśnie w Danii
zima trwa od października do kwietnia, lato jest krótkie, a pozostałe dni
deszczowe. Co robić? Ano lemoniadę. To znaczy czekoladę. Albo grzane wino.
Skoro nie ma słońca, to trzeba sobie radzić inaczej. Zapalamy świece, sięgamy
po ciepły koc i zaszywamy się przy kaloryferze z ulubioną książką i gorącą
herbatą. Z wspomnianą cytryną zresztą. Taki zestaw Wiking nazywa zestawem
ratunkowym hygge; można go zastosować w każdej (złej) chwili, bo
nic nie kosztuje. W końcu najważniejsze i najlepsze rzeczy, jak zapewnia autor,
są zwykle za darmo. No i ma rację.
Co jest hygge? Dunka, czyli maślana bułka
z jeszcze bardziej maślanym kremem, i słodka gorąca czekolada. Ale już nie
marchewka i groszek. Dietetycy pewnie załamią ręce, lecz przecież Wiking nie
każe takiego zestawu przyjmować trzy razy dziennie, a raczej docenić go, kiedy
już się nadarzy. Hygge to spotkanie z przyjaciółmi w kawiarni,
gdzie podają obrzydliwą kawę, ale miło się tam siedzi, albo grillowanie z
rodziną w parku, który nie jest może najbardziej uroczym miejscem w mieście,
jednak steki smakują tam najlepiej. Hygge to wieczór z dobrą
książką albo przed telewizorem w wyłącznie swoim towarzystwie. Na pewno hygge jest
wszystko to, co nas uszczęśliwia. Nawet jeśli ktoś uważa, że nasze prujące się
zimowe skarpety w bałwanki są straszne i niemodne.
Czy hygge to coś, co jest typowo
duńskie? Chyba nie, skoro może być stosowane przez wszystkie narody świata, pod
warunkiem, że stosuje się je umiejętnie. Swoją drogą, kiedy Ministerstwo
Kultury Danii przeprowadziło ankietę, co jest według Duńczyków najbardziej
duńskie, nie dała ona jednoznacznej odpowiedzi. Uznano więc, że typowo duńskie
jest… zastanawianie się, co jest typowo duńskie. Może zmieni się to po książce
Meika Wikinga. Bo moda na hygge już jest. I jest to wyjątkowo
pozytywny trend. A sama książka Wikinga to wyjątkowo nieszkodliwy poradnik.
Jeśli można go w ogóle zakwalifikować jako poradnik. Tak jak nieprzetłumaczalne
jest samo słowo hygge, tak niewytłumaczalne jest jego znaczenie.
Wiking sobie jednak z tym poradził. Szczęście? Dla każdego co innego – taka
jest dewiza tej książki. I ja to kupuję.
Co teraz? Zamknij drzwi, zapal światło/świece, zrób
sobie gorącą czekoladę, zatop zęby w słodkiej dunce, sięgnij po ulubioną
książkę, przykryj się kocem i… nie wystawiaj nosa za drzwi. Brzmi to dobrze.
Zwłaszcza w dzisiejszym świecie. Aha, tylko nie zapomnij, że jutro trzeba iść
do pracy.
A co dla mnie jest hygge? Czytanie
książki Wikinga jest dla mnie bardzo hygge.
AUTOR: MEIK WIKING
TYTUŁ: HYGGE. KLUCZ DO SZCZĘŚCIA
PRZEKŁAD: ELŻBIETA FRĄTCZAK-NOWOTNY
WYDAWNICTWO: CZARNA OWCA
ROK WYDANIA: 2016
Recenzja dla Szuflada.net
AUTOR: MEIK WIKING
TYTUŁ: HYGGE. KLUCZ DO SZCZĘŚCIA
PRZEKŁAD: ELŻBIETA FRĄTCZAK-NOWOTNY
WYDAWNICTWO: CZARNA OWCA
ROK WYDANIA: 2016
TYTUŁ: HYGGE. KLUCZ DO SZCZĘŚCIA
PRZEKŁAD: ELŻBIETA FRĄTCZAK-NOWOTNY
WYDAWNICTWO: CZARNA OWCA
ROK WYDANIA: 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz