niedziela, 13 października 2019

WOJCIECH BONOWICZ, DZIENNIK KOŃCA ŚWIATA


To tylko koniec świata


Autor na wstępie obiecał, że będzie dużo seksu i przemocy. Nie było. Bardzo się cieszę, że – w przeciwieństwie do polityków – złamał obietnicę. Po tej złamanej obietnicy było już tylko ciekawej. Homo scribens, jak sam siebie nazywa, podsłuchuje i donosi, ale tylko czytelnikowi, że owszem, koniec świata się zbliża, ale tragedii nie ma, bo można go odbudować na nowo. Tylko trzeba wiedzieć jak.

Wojciechowi Bonowiczowi daleko do biblijnego proroka albo dwóch uroczych pań, pukających do drzwi i z uśmiechem zachęcających do rozmowy o końcu świata; on wieszczy dowcipnie, z ciepłą ironią, a przede wszystkim przypominając, że koniec świata był już wczoraj i będzie na pewno jutro. Nie mówiąc już o tym, że staje się dziś. Właśnie w tej chwili. Ten koniec dla każdego jest inny. Dla autora może nim być to, co czuje wchodząc po schodach na trzecie piętro, ale i to, że nigdy już nie dozna tego samego, co wtedy, kiedy jako dziecko zasnął w pokoju, gdzie usypano górę jabłek.

Rzeczy ostateczne w „Dzienniku…” są raczej przewidywalne. To, że kiedyś trzeba będzie zacząć brać tabletki na nadciśnienie i to, że przestaniemy ze sobą rozmawiać, bo nie będziemy mieć o czym, nie noszą znamiona apokalipsy, a jednak mogą przerażać. Tyle że Wojciech Bonowicz nie chce straszyć. Jest coś w „Dzienniku końca świata” z tzw. katastrofizmu ocalającego. Że koniec czegoś może dać początek czemuś innemu, jeśli tylko go po pierwsze, zauważymy, po drugie, przyjmiemy, po trzecie, otworzymy się na coś nowego.

Choć „Dziennik końca świata” to zbiór publikowanych w „Tygodniku Powszechnym” felietonów, który został powiększony o nowe zapiski, to wolę nazywać je opowiastkami, bo Wojciech Bonowicz nie tyle pisze, co opowiada. I bardziej się go słucha, niż czyta. Bo wszystko rodzi się u niego z zasłyszanych w autobusie czy pociągu rozmów, jako że autor przyznaje, że uwielbia podsłuchiwać i nadsłuchiwać, o czym i jak mówią ludzie, ale też z konwersacji, które – jako przebiegły, bo bardziej słuchający niż mówiący rozmówca – prowadzi w taksówce czy kawiarni. Bo do opisu – jak twierdzi – nie można tylko posługiwać się tym, co się widzi, ale co się słyszy. Dlatego jest Bonowicz nie tylko świetnym gawędziarzem, ale i mistrzem poetyckiej anegdoty. Sprawnie skonstruowanej, ale i takiej, którą czyta się jak najczystszą poezję. Chyba tylko poeta jest w stanie taką stworzyć. Jak na przykład tę, która mówi o tym, jak czekał w kawiarni na spóźniającego się fotografa, zanim ten mu ze zdziwieniem oznajmił przez telefon, że przecież przed chwilą właśnie skończył mu robić zdjęcia… Albo tę mówiącą o tym, jak został pisarzem. Czyli jak wymyślał na poczekaniu koledze z kolonii fabułę filmów, których nigdy w życiu nie widział. Jest też autor „Dziennika końca świata” świetnym aforystą: „Pisanie podtrzymuje ludzi przy życiu. Przeważnie chodzi o życie konkretnego człowieka – tego, który pisze”. U Bonowicza słowo zawsze znaczy. Nie ma u niego słów zbędnych. Ani takich, które mają tylko zapełnić kolejne linijki, bo trzeba wyrobić normę liczby znaków. Przywraca mi to wiarę w to, że w czasach, kiedy słowa są jak wata cukrowa: słodkie, szybko rozpuszczające się w ustach i znikające zaraz po ich wypowiedzeniu, jakby nigdy ich nie było, one nadal coś znaczą. I mogą budować świat.

Ten świat może i jest straszny, ale Wojciech Bonowicz i tak widzi go pięknym. Mimo wszystko. „Kiedy wszystko zaczyna się rozpadać i nie wiadomo, gdzie szukać ratunku – zostaje słowo”. Jak się już ponazywa rzeczy po imieniu, wszystko wraca na swoje miejsce. Słowem stwarzamy świat. Swój i ten wokół. Warto by było, żeby był to piękny i wartościowy świat. Amen.

PS Panie Wojciechu, przez pana przejechałam trzy stacje metra! A przejechać trzy stacje metra w Nowym Jorku, to jak spóźnić się na dowolny pociąg w Polsce i czekać na następny. Dziękuję. Warto było.

TYTUŁ: DZIENNIK KOŃCA ŚWIATA
AUTOR: WOJCIECH BONOWICZ
WYDAWNICTWO: ZNAK
ROK WYDANIA: 2019



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły