Jak
u Justina Trudeau za piecem
Kanada. Kraj syropu klonowego, Ani z Zielonego Wzgórza i pewnie najprzystojniejszego premiera na świecie. Czy faktycznie jest to państwo, którego ten ostatni jest żywą reklamą? Katarzyna Wężyk w książce „Kanada. Ulubiony kraj świata” pokonuje 12 tysięcy kilometrów przez pięć stref czasowych, żeby zmierzyć się ze stereotypami na temat drugiego najlepszego kraju na ziemi.
Czy
rzeczywiście jest tak, jak powiedział lider U2, że „świat potrzebuje więcej
Kanad”? Patrząc na Justina Trudeau, który stworzył chyba najbardziej
zróżnicowany płciowo, etnicznie i religijnie rząd na świecie, nazywa się
feministą i obiecuje, że będzie to powtarzał tak długo, aż w końcu nie wywoła
to żadnej reakcji i ubrany w różową koszulę bierze udział w Paradzie Równości,
nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Bo jeśli Kraj Klonowego Liścia wygląda
tak jak premier Trudeau (i nie mam tu na myśli jego aparycji, chociaż
skłamałabym mówiąc, że da się wobec tego przejść obojętnie ;)), to faktycznie
nie ma co się dziwić, że Kanada utrzymuje się w czołówce najlepszych krajów do
życia na świecie.
To
właśnie Justin Trudeau i jego fenomen skłonił Katarzynę Wężyk do podróży za
ocean, przemierzenia tylu kilometrów, ile wynosi osiemnastokrotność dystansu między Świeckiem a Terespolem, napicia
się podłej kawy u legendarnego Tima Hortonsa i porozmawiania z kim tylko się
dało. W efekcie otrzymujemy książkę, która z jednej strony jest zbiorem
minireportaży podróżniczych, z drugiej – czymś w rodzaju powieści obyczajowej o
obywatelach państwa, gdzie obok siebie żyją ludzie różnych ras, religii i
światopoglądów. Żyją i mają się dobrze.
To
właśnie mieszkańcy Kraju Klonowego Liścia i ich zwyczajne niezwyczajne
opowieści są siłą tej książki. Każdy rozdział to historia jednej osoby, bo Katarzyna
Wężyk postanowiła przybliżyć nam Kanadę właśnie przez pryzmat osób, i to zarówno
znanych Kanadyjczyków, jak i zwykłych obywateli. Autorka zaczyna od
najważniejszej w ostatnim czasie postaci, czyli od Justina Trudeau, syna nie
mniej znanego i ważnego Pierre’a Trudeau, nazywanego kanadyjskim JFK. Obecny
premier Kanady jawi się jako „globalny rycerz na białym koniu” (choć gwoli
sprawiedliwości trzeba dodać, że ma do siebie i swojego wizerunku duży dystans),
a zarazem „profesjonalny generator memów”, a jednocześnie „genialny kreator
wizerunku lidera”, który jak nikt potrafi romansować z popkulturą. Zakłada
różową koszulę na Paradę Równości i takież same skarpetki na szczyt NATO. No, i
jest już jednym z bohaterów komiksie
Marvela, gdzie występuje jako superbohater w stroju bokserskim i, oczywiście,
liściem klonu na klacie. Jednocześnie to nieustępliwy negocjator z ambicjami
przywrócenia Kanadzie statusu globalnego lidera i zręczny dyplomata, preferujący
nie arogancję a autoironię, a także rewelacyjny mówca, który przemawia w taki
sposób, że publiczność je mu z ręki. Oczywiście, są też rysy na tym idealnym
wizerunku. Można wśród nich wymienić chociażby brak konkretnych działań w
sprawie masowych morderstw i zaginięć przedstawicielek ludności rdzennej czy
ostateczne opowiedzenie się po stronie nafciarzy, mimo że Trudeau deklaruje się
jako sympatyk ekologii. No, i mały książę George nie chciał przybić mu piątki.
Ale jak przekonuje Katarzyna Wężyk, „na razie jednak pogłoski o śmierci
słabości reszty świata do premiera Kanady są mocno przesadzone”.
Jednak
Kanada to nie tylko Trudeau. To też Ania z Zielonego Wzgórza i… brak
tradycyjnej kanadyjskiej kuchni, nie licząc syropu klonowego i poutine, czyli
przekąski z Quebecu w postaci frytek z sosem pieczeniowym i serem. To też
niewymuszona uprzejmość, która każe podwozić autostopowiczów niemal do samego
celu podróży i przepraszanie, które zostało już uznane za narodowy sport
Kanadyjczyków, nie licząc, rzecz jasna, hokeja. Przy okazji autorka sprawdza,
czy słynna kanadyjska gościnność to nie mit. Za sprawą historii Khaleda,
uchodźcy z Syrii poznajemy szczegóły nie tak dawnego przyjęcia przez Kanadę 25
tys. syryjskich uchodźców. Ci, którym udało się pomyślnie przejść wiele rozmów
kwalifikacyjnych, mieli tydzień (a czasem nawet i nie) na spakowanie całego dobytku,
który nie mógł przekroczyć 20 kg i pożegnanie się z dotychczasowym życiem. Z
gorącej Syrii trafili do kraju srogiej zimy, choć jak zauważył jeden z
uchodźców: „Wolę, żeby z nieba padał śnieg niż bomby”. Kanada nie tylko ich
przyjęła, ale też stworzyła warunki adaptacyjne. Nic dziwnego, kanadyjski
system imigracyjny jest uważany z najlepszy na świecie, a aż 80 proc.
Kanadyjczyków uważa, że imigracja służy gospodarce. Katarzyna Wężyk zagłębia
się w zagadnienie kanadyjskiego multikulturalizmu i próbuje dociec, jak to się
dzieje, że tak dobrze się on sprawdza. Według mieszkańców kraju klonowego
liścia, „popieranie multikulturalizmu nie wyklucza wcale patriotyzmu. Wręcz przeciwnie – to postulat „Kanada dla (w
domyśle: białych, anglosaskich i protestanckich, ewentualnie francuskich i
katolickich) Kanadyjczyków” uznany zostałby za... niekanadyjski. Bo
choć dzielą kraj na frankofoński Queback i anglojęzyczną Kanady (ROC), nie boją
się – jak reszta świata – „obcych”. Dlaczego? Bo „Kanadyjczycy nie boją się
tego, czego nie znają, dopóki nie dostaną dowodu, że powinni się bać”. Poza
tym, jak głosi Justin Trudeau, „nie ma w Kanadzie żadnej bazowej tożsamości. Są
wspólne wartości”. Według niego Kraj Klonowego Liścia to „pierwsze państwo
ponadnarodowe”. Wynika to zapewne z nieistnienia rdzennej kanadyjskiej kultury,
a historia – w przeciwieństwie do chociażby USA – „została wykuta nie w ogniu
rewolucji, ale przez kompromis między dwiema grupami etnicznymi, Francuzami i
Anglikami”. Jaka jest w takim razie cena, jaką Kanada płaci za te kosmopolityczne
społeczeństwo? Otóż jest nią „ahistoryczność, brak kolektywnej pamięci
kulturowej. Ale dzięki temu nie toczy też zbyt wielu konfliktów o tę pamięć”.
Dlatego też trudno mówić o statystycznym Kanadyjczyku. Ani tym bardziej
idealnym Kanadyjczyku. Każdy jest inny, a równocześnie jest integralną częścią
wielkiej kanadyjskiej patchworkowej rodziny.
„Oczywiście
Kanada nie jest krajem, w którym wszyscy żyją w dostatku i idealnej harmonii,
problemy społeczne zostały rozwiązane, a jednorożce galopują w stronę tęczy” –
przekonuje nas autorka. Największą rysą na tym idealnym obrazku jest sytuacja
ludności rdzennej. Bo Kanada ma swoje mroczne sekrety, o których opowiada
Geronimo, wychowany w Mohawk Institute, czyli szkole z internatem dla ludności
rdzennej. Przypomina tym samym niechlubną kartę w historii Kanady dotyczącą kolonizacji
ludności rdzennej, kiedy to dzieci były siłą odbierane rodzicom i zmuszane do
asymilacji, która w praktyce okazywała się brutalnym zmuszaniem do wyrzeczenia
się języka i kultury przodków. Dochodziło przy tym do licznych nadużyć, przemocy
fizycznej i wykorzystywania seksualnego. Chodziło przede wszystkim o
wyplenienie Indianina z Indianina, a kolonializm był wtedy uznawany za misję
cywilizacyjną, a więc automatycznie rozgrzeszany ze wszystkiego. Kwestia
ludności rdzennej wciąż jednak pozostaje nierozwiązana. Jak chociażby głośna
sprawa masowych zaginięć i zabójstw autochtonek: dziewcząt i kobiet z
Pierwszych Narodów, Inuitek i Metysek, która nadal budzi liczne kontrowersje,
także z powodu opieszałości władz. Ponadto ludność rdzenna wciąż zmaga się z
biedą, alkoholizmem i plagą samobójstw. Dochodzi też do głosu rasizm, choć – ze
względu na słynną kanadyjską uprzejmość – nienazwany po imieniu. Skarżą się na
niego nie tylko autochtoni, ale też imigranci z Chin.
Co
więc z głośnym kanadyjskim multikulturalizmem? Katarzyna Wężyk wykazuje, że Kanada
jest społecznością polityczną, a nie etniczną, bo nie ma czegoś takiego, jak
rdzenna kanadyjska kultura. Mimo to, melting
pot, czyli kanadyjski tygiel społeczny i kulturowy ma się bardzo dobrze.
„Na pytanie: „jacy jesteście?”, Kanadyjczycy odpowiadają zazwyczaj, że są mili,
lubią hokej i multikulturalizm – czasem dodają, że piją kawę Tima Hortonsa –
no, i nie są Amerykanami”. Mają swoje multi kulti i publiczną służbę zdrowia,
której zazdroszczą im Amerykanie. Szacuje się, że „ jeden na pięciu obywateli
Kanady urodził się za granicą, a do 2036 roku niemal połowę ludności stanowić
będą albo imigranci, albo ich dzieci”. Kanada nie ma z tym jednak żadnego
problemu. Nawet jeśli nie ma dobrego sloganu, kuchni narodowej i burzliwej
przeszłości, która mogłaby wspomóc producentów odzieży patriotycznej.
Katarzyna
Wężyk z humorem i delikatną ironią, a niekiedy i z brutalną szczerością opisuje
kraj, który jest „drugim największym krajem na świecie, drugim w którym
najlepiej się żyje. Drugim najlepszym dla imigrantów”. Dotyka wszystkich
najważniejszych stereotypów, choć, jak sama przyznaje, „są gorsze stereotypy
niż >>jesteśmy mili, wielokulturowi, dużo przepraszamy i lubimy hokej<<”.
Punktuje wady i zalety, rozprawia się z mitami i wyłuszcza fakty. Na koniec
trudno nam się nie zgodzić z Kanadyjką Claudią, która mówi: „Nasz kraj jest
drugim największym na świecie i jednym z najpiękniejszych. Nie potrzebujemy
pokazywać światu, że mamy większego. Po co?”. A więc raj na ziemi? Jeśli
zagłębimy się w opowieści Katarzyny Wężyk, to niekoniecznie, ale „choć Kanada
może i jest drugim najlepszym krajem na ziemi, to coraz trudniej jest wskazać
ten pierwszy”. Poza tym wciąż „liść klonu przyszyty do plecaka gwarantuje
gościnne przyjęcie na całym świecie”, a to chyba o czymś świadczy. „Kanada.
Ulubiony kraj świata” to kompendium aktualnej i zweryfikowane wiedzy na temat
Kraju Klonowego Liścia, i to zarówno na temat historii, jak i czasów
współczesnych, a w dodatku podane w przyjaznej formie. Polecam wszystkim,
którzy wybierają się do Kanady, żeby sprawdzić, czy Justin Trudeau jest w rzeczywistości
tak przystojny jak w telewizji. Katarzyna Wężyk potwierdza. Jest.
AUTOR: KATARZYNA WĘŻYK
TYTUŁ: KANADA. ULUBIONY KRAJ ŚWIATA
WYDAWNICTWO: AGORA
ROK WYDANIA: 2017
Recenzja dla Dobra Polska Szkoła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz